poniedziałek, 6 września 2010

Focić „dziada”...

Co jakiś czas zdarza mi się* (pewnie nie tylko mnie), że idę ulicą, a tam... zbieracz złomu z wózkiem pełnym wszelakiego dobra, na ławeczce sobie siedzi towarzystwo wzajemnej adoracji z butelką wina (albo raczej napoju winopodobnego), cygańska żebraczka pod pocztą (spod banku przegonili, spod delikatesów też), albo — i to jest szczyt szczęścia — brudny, zarośnięty, śmierdzący i nawalony jak parowóz — prawdziwy „menel”. I nagle serce przyspiesza, płuca zaczynają wciągać więcej powietrza, adrenalina skacze w górę bo „jest temat!”. Zaczyna się gorączkowa gonitwa myśli, jak to ugryźć? Może tele? 300 mm chyba powinno wystarczyć, aby bezpiecznie i niezauważenie strzelić fotę? A może jednak szerokim kątem? Jak kowboj, z biodra, przechodząc tak blisko jak to możliwe, żeby poczuć „winny” oddech modela, walnąć serią? Któreś pewnie trafi, zrobi się kwadrat i będzie „art”. A może założyć portretówkę, zagadać? Pewnie będzie chciał 5 zeta na flaszkę, ale za to jakie będą foty! Zdjęcia zoranej, zniszczonej życiem twarzy, podpartej o pokaleczoną rękę z brudnymi paznokciami; przez moment (adrenalina w najlepsze działa) czuję się niemalże jak laureat World Press Photo. Też tak macie?
Chwila na zdjęcie mija. Zanim podjąłem decyzję o wyborze obiektywu model się oddalił do pobliskiej bramy, zdjęcie przepadło z kretesem. Ale myśl nie przestaje krążyć wokół tematu, nogi niosą dalej, i nagle... JEEEST! Jest, śpi sobie słodko, pewnie ululany w króla migdałowego przetworami zanabytymi za zebrany i sprzedany złom (Złom? Kurczę, a gdzie się podziała kratka ściekowa u mnie na osiedlu?! Pewnie to on! A skoro tak, to problem opłaty za pozowanie mamy z głowy, sam sobie to wynagrodził, z nawiązką!). No to teraz z lewej go, z prawej, z góry, z boku, z psem, bez psa, z wózkiem i bez. Jest street, jest foto, nikt mi nie powie, żem dupa nie reporter. Ludzie dziwnie mi się przyglądają, ale czego się nie robi dla sztuki, czuję się prawie jak gwiazda ekranu, jakaś Dżazga albo ktoś równie znany i podziwiany przez masy telewidzów. Może zresztą ona, Drzazga, zaprosi mnie do programu i będę mógł brylować razem z nią, talentem i erudycją?
Żarty na bok, emocje do kąta, trzeba coś zrobić, pomyśleć. Tak, pomyśleć. Może człowiek po prostu zasłabł, zatruł się, ma zawał? Trzeba zadzwonić po pomoc. Najprościej na policję. Nie, nie żartuję, nie do straży miejskiej, bo ona świetnie się czuje przy wystawianiu mandatów staruszkom i matkom z dziećmi, jak im się zdarzy krzywo zaparkować, ale żeby przyjechali do tzw. menela? Przecież to „niehigieniczne”, jeszcze bym im czyściutkie auto zanieczyścił?. Wprawdzie mam lekkie obawy, bo może człowiek dostanie mandat za spanie na drodze publicznej, ale za to będzie żyw — uspokajam sumienie widząc jak podjeżdża radiowóz.
* * *
Tak to już jest, że wolimy być piękni i bogaci, a nie chorzy i biedni. Że staropolskie, jak nas widzą, tak nas piszą, albo zastaw się a postaw się bierze górę nad racjonalnym myśleniem. Zakładamy, że jak ktoś śpi na ulicy jest gorszy od nas, biedny, głupszy. Że to złodziej, degenerat, nie wart złamanego szeląga. Czasem sam się na tym łapię. Tyle tylko, że z biegiem lat inna myśl mnie nachodzi. Myśl, że oni z podobną, nazwijmy to, niechęcią mogą patrzeć na mnie. Dla nich jestem synonimem zamętu, wiecznego zabiegania, braku spokoju duszy i ciała. Płacę ZUS, KRUS, podatki, czynsze, telefony i OC z AC. Mój samochód hałasuje i śmierdzi z rana nie dając spać spokojnie na tapczanie pod śmietnikiem. Gonię ich z klatki schodowej w imię... no właśnie, w imię czego? Jeśli własnego spokoju, to czemu przy okazji zakłócam ich spokój? Bo może oni są obserwatorami gwiazd, poetami ulicy, bardami świeżego powietrza i piewcami zdrowego trybu życia? Nie powiem, że im zazdroszczę, że zamieniłbym się, ale czasem mam chęć rżnąć wszystko w kąt i zacząć życie od nowa. Bo tą codzienną gorączką jestem już trochę zmęczony, tym bardziej że wiem, co będzie. „Emeryci na wakacjach” nadal są aktualni. Czasem zazdroszczę tym, co marzą bez ograniczeń, i nieważne że być może jest to tylko marzenie o „pięcioku” na piwo. Ważne, że się spełnia, ktoś czasem musi być szczęśliwy, prawda? Szczęście ma różne wymiary, nie bądźmy pochopni w osądach...

___
* Całą tę sytuację (włącznie ze zdjęciem) wymyśliłem sobie dnia któregoś, oglądając w internecie kolejny „nawiedzony” reportaż z pseudointelektualną narracją. I nie były to wcale amatorskie wypociny.

4 komentarze:

  1. Szkoda że w odczuwaniu szczęścia czasami przeszkadzają nam normy społeczne. Nie twierdzę żeby od razy zostawać bezdomnym ale czasami warto zastanowić się czy te jakaś z tych norm czy zachowań nie blokuje tego kim chcielibyśmy być i co sprawiłoby że bylibyśmy naprawdę szczęśliwi.

    OdpowiedzUsuń
  2. przynajmniej sa to ludzie w wiekszosci "spokojni" no bo przeciez czym sie rozni gostek zapity w barze od tego co to pije za:smietnikiem/przystankiem/sklepem* ? tym ze ten perwszy a sie gdzie przespac i co jakis czas wykapac,ale czy jego kultura osobista jest inna ? hmm
    podam przyklad z mego zycia:
    w zeszlym roku na przelomie listopada i grudnia wpadlem na chwile po latach do Gdanska a wsumie do Wrzeszcza bo tam sie wychowalem i mi go brakowalo juz od dluzszego czasu no i stalo sie tak ze ze znajomymi z podstawowki wpadlismy po kolacji do Cokneya(tak sie to chyba pisze) a e ja ciekawy ludzi jestem to sie rozgladam po knajpce a noz sie jakies znajome twarze zobaczy w koncu moja byla podstawowka jest za rogiem no i po jakims czasie wychodzi sobie mieszana grupka lekko podchmielonych (tak myslalem) no i ten najwyzszy z nich tekstem do mnie czy nie chcialbym z nim wyjsc na zewnatrz bo taki jakis "spiety" jestem i jakos tak "dziwnie" sie im przygladalem ale ze z natury spokojnym facetem jestem wiec podziekowalem koledze uprzejmie i nie skorzystalem z jego zaproszenia...
    to w sumie tyle,kurcze zapomnialem po co ja to wszystko pisze z tego wszystkiego ale lezy mi to i przeszkadza juz kilka miesiecy wiec musialem to wywalic
    dziekuje
    Staszek



    *niepotrzebne skreslic

    OdpowiedzUsuń
  3. ..jechałem dzisiaj samochodem mostem ,,Grota,, z Warszawy wkierunku Pragi, trzy pasy ruchu, auta pędzą jak oszalałe. Ja na środkowym.Nagle widzę e na barierce mostowej jakieś150 m od brzegu Wisły siedzi Gość..nogi spuszczone na zewnątrz, wyraźnie zbiera się do skoku..zatrzymałem sie na srodku drogi i krzyczę zagłuszany przez klaksony zniecierpliwionych kierowców ..będzie Pan skakał?..musi Pan? ..moze pan przejdzie na moją stronę?..Nie nie wrócę..odpowiedział..na moście korek sie robi..dzwonie na 112..policjantka wypytuje wolno o szczegóły..Proszę Pani odpowiadam ..Gość zdaży skoczyć do wody zanim pani zakończy ,,czynności,,...na koniec dziękuje za zgłoszenie...minęło cennych pięć minut...choszczman

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze można spróbować ugryźć temat od środka. Wniknąć w struktury, uśpić czujność... Wymaga to trochę zachodu ale jaki efekt!
    Śmichy-chichy, myślę o tym nie raz przechodząc obok naszych okołodworcowych żurów. To jest zupełnie inny, równoległy świat. Nie złapie się tego przypadkowym "szczałem z biodra". Trza podejść doń z sercem. Trochę mam cykora przed zbyt gorliwą próbą wniknięcia ;)

    OdpowiedzUsuń