środa, 30 marca 2011

Kibole i zdjęcia a cykliści

Gonitwę myśli spowodował u mnie reportaż o jakiejś około piłkarskiej burdzie w Kownie (to chyba już na Litwie? Nie wiedziałem, że Litwa ma drużynę piłki nożnej, chyba jakąś amatorską?). Piłki kopanej polskiej nie oglądam, bo i tak nie ma na co patrzeć (wiadomość z ostatniej chwili: nasi przegrali z drużyną litewską, bo ponoć kolor trawy na boisku był nieodpowiedni!), ale za to z rozczuleniem obejrzałem, jak kolejny rząd nie może sobie poradzić z prostym problemem kiboli, problemem który w cywilizowanej Europie już od dawna nie istnieje. A nawet jeśli istnieje, to marginalnie, nie na tyle jednak, aby zajmował lwią część czasu ogólnokrajowych wiadomości. I to wszystko w przededniu EURO 2012. Nie to, żebym był zainteresowany jakimiś rozgrywkami, ale na tyle utrudnią mi one życie, że nie da się przejść obojętnie obok indolencji rządu. Bo rząd sobie nie radzi. Chyba z niczym sobie nie radzi. O przepraszam, radzi sobie — jednym śmiałym, wręcz heroicznym posunięciem poradził sobie z „dopalaczami”, odcinając licealistów od możliwości zakupu wzmiankowanych w lokalnym sklepiku za rogiem. Tak, to było osiągnięcie... teraz licealiści muszą kupować używki w internetowych serwisach aukcyjnych, przychodzą one pocztą jako pomoce naukowe z biologii i chemii, poza wszelką kontrolą. No ale jednak można. A z kibolami się nie udaje. Może dlatego, że czeladź szkolna jakoś tak mniej niebezpieczna jest, więc i obawa o rozruchy społeczne mniejsza?
* * *
Nie o tym jednak miałem... Robotę sobie znalazłem. Sam, bo z bezrobociem rząd sobie również nie radzi. No może nie do końca sam znalazłem, bo z pomocą kolegów jednak, ale żaden urząd pracy, w którym na dzień dobry proponują mi przekwalifikowanie się z mechanika na kwiaciarkę lub handlowca, nie był zaangażowany. Rząd i jego urzędnicy więc mogą spać spokojnie. Robota jak robota, wprawdzie nie jako fotograf, więc może niekoniecznie odpowiadała moim aspiracjom, ale zauroczyło mnie ogłoszenie. Salary miało być 19 tysięcy funtów (niestety nie miesięcznie, a rocznie; zapomniałem dodać, że robota w Londynie?) plus premia. Spodobało mi się. Nie jakieś tam „wysokie zarobki” tylko konkretnie, tyle a tyle. Bo do tej pory (przynajmniej w Polsce), to na sam koniec rozmów o pracę okazywało się, że te wysokie zarobki to płaca minimalna plus bliżej nieokreślona premia, pod warunkiem, że się wykażę. A tutaj proszę — uczciwie, nikt nie obiecywał pracy w młodym, dynamicznym i rozwijającym się zespole z możliwością awansu (czytaj: jak wygryzę kolegę to dostanę jego stanowisko, swoje zarobki i na dokładkę jego obowiązki), nie oczekiwał znajomości przynajmniej dwóch języków obcych biegle w mowie i piśmie. No tak, ale w tej prostej pracy za dodatkowe języki pewnie musieliby dopłacać? Pewnym ograniczeniem było wymaganie doświadczenia w pracy na podobnym stanowisku. A jakiego doświadczenia można wymagać od palacza? Pisałem, że chodziło o pracę palacza? Nie? No ale dlatego właśnie płaca była niewygórowana, za te 19 tysięcy funtów — jak zostałem uświadomiony — da się żyć, całkiem spokojnie, bez szaleństw jednak. No ale... może na filmy, czarno-białe, wystarczy? Oczyma wyobraźni widziałem te spocone torsy innych palaczy, pokryte węglowym pyłem, ze strużkami potu rysującymi witraże na ich muskulaturze. Te przeraźliwe białka oczu, czarne spracowane dłonie, ogromne szufle, ogień gorejący w piecu, szybki pokerek podczas przerwy na lunch (oczywiście w kotłowni) — czułem się już niemalże laureatem World Press Photo... to jest to! Palacz. Zwłok. Robota w krematorium... Cholera jasna, stąd to wymaganie doświadczenia w podobnej pracy, robota w garniturze; nie — nie nadaję się. Doświadczenia mi brak. Niemniej jednak, naukę jakąś wyniosłem. Nie zawracałem czasu ewentualnemu pracodawcy, oszczędziłem własnego. Czytanie/słuchanie ze zrozumieniem to same zyski, prawda? Kurczę, znowu zboczyłem z tematu.
* * *
O czym to ja chciałem... A, no tak, o zdjęciach. Temat rzeka, znacie to poczytajcie... Kobieta, nie najstarsza, ale też nie jakaś — za przeproszeniem — siksa, całkiem rozsądnie wyglądająca (tak, tak, wiem... pozory często mylą): Pan robi takie fajne portrety, widziałem w internecie, czy mógłabym się o takie uśmiechnąć? Patrzę na nią, przymykam jedno oko, starając się ocenić jak będzie wyglądać w obiektywie. Ona — puszcza do mnie oko i zaczyna się krygować, traktując chyba moje spojrzenie jako początek gry wstępnej. Cholera jasna — myślę sobie — nie jest dobrze, jak za dużo zacznie sobie wyobrażać, to będzie jeszcze gorzej. Ale w pewnym momencie widzę, że ułożenie głowy, błysk światła w wąsko osadzonych, ciemnych oczach, rokują nie najgorzej, więc mówię — Z przyjemnością (no i po co to mówiłem; po co było mówić „chętnie” czy „z przyjemnością”?), możemy się umówić na kilka zdjęć. Proponuję więc, aby było taniej, umowę non profit — ona kupuje filmy, ja pokrywam koszt wywołania i skanowania, ona w zamian otrzyma sześć jotpegów do zamieszczenia w portfolio na jednym z portali społecznościowych i jedną odbitkę (dla męża, jak się okazuje), a ja zgodę na opublikowanie zdjęć z jej wizerunkiem w swoim fotograficznym portfolio. Pełna zgodność, tym bardziej, że na dźwięk słowa „taniej” zapalają się ognie w jej oczach. No dobra, te ogniki da się wykorzystać na zdjęciach, coś z tego będzie. No i tylko portret, żadnych innych zdjęć. Świetnie, jasna sprawa.
Ustawiam, a właściwie włączam lampy, żeby ją oswoić ze światłem, ona za to odsuwa krzesło. Tłumaczę, żeby tego nie robiła, bo komplikuje sprawę, ale tak naprawdę gadam tylko po to, aby rozluźnić napięcie, bo widzę, że pomimo chęci na zdjęcia, sztywna jest jakby kij połknęła. Zakładam film. Jedno zdjęcie, drugie, trzecie... widzę, że na razie nic z tego, ale ona rozluźnia się pomału. Wprawdzie ten film pójdzie do kosza, ale drugi już powinien być OK. I dobrze, tego się spodziewałem. Poprawia makijaż, gadamy — ona pyta, ile jest zdjęć na filmie, ja na to, że 12. Ona szybko liczy, że będą 24 zdjęcia, ja na to, że nie, że 6, bo taka była umowa. Pyta więc, co z pozostałymi, ja na to, że nie wszystkie są udane, są i lepsze i gorsze, ja wybieram te, które uznam za lepsze. Czas mija pomału, mam już co zamierzyłem, ale ona się rozkręca: A może pokażę kawałek ciała? Mężowi się spodoba — zagaduje. Widzę, że męczy ją fakt, iż jej nie podrywam, nie prawię komplementów, bezosobowo proszę o poprawienie bluzki, nie dotykam, pokazuję tylko, jak ma poprawić włosy itd. Śmieję się w duchu, bo chyba bierze mnie za geja. Nie chce zrozumieć, że ja fotografuję i mam z tym wystarczająco dużo zajęcia. Naciska jednak na kolejne zdjęcia. Patrzę na zegarek, bo za chwilę następny chętny przychodzi, a nie chcę, aby się spotykali, tym bardziej że pani wścibska jest nieco, a ja nie mam chęci na wymianę ploteczek. Robię jednak jeszcze parę zdjęć, bo pani się rozkrochmaliła wytargowawszy 15 minut mojego czasu; widzę że będzie miała o czym opowiadać koleżankom, a to jest dla niej równie ważne. Niech tam, zadowolona klientka jest najlepszą reklamą.

Zdjęcia... Ogląda je z uwagą na ekranie laptopa, bo jeszcze musi wybrać to, z którego zrobię powiększenie. Ogląda, jedno, drugie, trzecie... szóste (a nawet siódme, bo mi się spodobało). A gdzie reszta? — pada kardynalne pytanie. Umowa była na sześć zdjęć, dołożyłem gratis siódme, a reszta... reszta jest mniej udana, odpowiadam zgodnie z własnym sumieniem. Ale mogłabym zobaczyć? — przewraca oczyma, wyginając usta w podkówkę — baaardzooo proszę. Widzę, że nie odpuści. Typowa przedstawicielka cyklistów, którym zawsze się wydaje, że wszyscy chcą ich oszukać, i nigdy nie są zadowoleni. Choćby czterdzieści lat kręcili się po mieście szukając domu, to każdy następny jest lepszy od poprzedniego ale gorszy od następnego (a i tak wprowadzą się do kogoś na waleta i będą bez końca narzekać na ciasnotę); i tak samo ze zdjęciami, musi się potargować, bo bez targowania się nie dowie, czy aby następne nie będzie lepsze? Niechętnie pokazuję jeszcze kilka, świadom ich niedoskonałości. No i się doczekałem, miękkie serce zawsze skutkuje bólem poniżej pleców. Ooo!, a to jest piękne, a Pan nie chciał mi go dać! Niech Pan zobaczy jak ładnie wyglądam w czerwonym staniku! — mojemu mężowi zawsze się w nim podobam! Proszę Pani — mówię zgodnie z prawdą — to już sprawa Pani małżonka, ja na temat jego gustu nie podejmuję żadnej polemiki. Obraziła się, ale bardziej na pokaz niż w rzeczywistości, bierze te dodatkowe zdjęcia zgrane na płytkę i wychodzi zadowolona z siebie. W sumie to najważniejsze, ufff. Nie ma jednak „róży bez ognia”. Wychodząc obiecuje solennie, że — zgodnie z umową — po zamieszczeniu ich w internecie, podpisze autora. Mówię, że niepotrzebnie, nie obrażę się (wiedząc już co będzie, oczywiście do internetu wybierze te gorsze, niewybrane przeze mnie, a ja — jak zwykle — wyjdę na beztalencie), ale nie daje się przekonać, umowa to umowa — akcentuje twardo.
* * *
Zapytałby kto, co wspólnego ma problem kiboli ze zdjęciami? Ano ma, tak jak rząd nie potrafi być twardym w stosunku do nich (kiboli) — a wiadomo, że jak nie działa siła argumentów, to działa argument siły — kibolowi jednemu z drugim trzeba tak przypier... (przepraszam) pałą, żeby nie mógł siedzieć przez dwa tygodnie, a pręgi na plecach długo przypominały mu co, jak i dlaczego. Może to naciągana nieco paralela, ale ze zdjęciami jest tak samo, twardym trza być, upartym, i stawiać na swoim. Bo jak nie, to czeka mnie pakowanie manatków i szukanie roboty w kotłowni. Ale co ja mogę, może ktoś, kto dobrnął do końca, ma jakiś pomysł??? Bo następne foty już wkrótce...

12 komentarzy:

  1. Z trudem ale dobrnęłam do końca :P A pomysł mam taki, że jak już będziesz miał tę modelkę "po" (w sensie na*****alania kijem) - daj znać, chętnie zrobię jej sesyję w plenerze staromiejskim. Może być nawet w czerwonym staniku.

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczego po pracy z ludźmi zawsze boli dupa? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No taaaa, palaczem to już jestes jak mi się wydaje :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
  4. z tego wszystkiego Mariuszu Malczerze rozumiem ,że obok Ciebie życie wszelakie nie przechodzi obojętnie ,po drugie ,ze masz niezłe studio i robisz zdjęcia .. i to mnie cieszy i nie pytaj dlaczego..:---O)acha! i piórem władasz nieżle .. i to też mnie cieszy ..No..Al.OB

    OdpowiedzUsuń
  5. mysle ,ze po jeszcze kilku takich klientkach lub klientach to ten anons o prace w Londynie bedzie wygladal coraz bardziej zachecajaco,no i mozna sie dogadac co do tego "doswiadczennia" przeciez jeszcze nie tak dawno w prawie kazdym mieszkaniu piec byl-a ze wklad nieco inny-no coz mozna sie przyzwyczaic(chyba)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze czułam, że nie powinnam prosić fotografa o sesyjkę. A teraz już wiem to na bank.:|
    A kolegę Malczera to ja podziwiam.
    Za całokształt.

    OdpowiedzUsuń
  7. niemożebnie zaplątany text....

    OdpowiedzUsuń
  8. Paralela faktycznie naciągana... z dwóch różnych tekstów zrobiłeś jeden. A co do Twojego ostatniego pytania... odpuść. Istnieje typ kobiet, dla których artystyczne zdjęcie to takie, na którym nie widzi swoich defektów.

    OdpowiedzUsuń
  9. Taki obrazek dziś znalazłem: http://www.kwejk.pl/obrazek/30584/sweet,fotka.html

    Chyba dobre podsumowanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Lubię czytać Twoje teksty.
    A tak z innej beczki, skojarzyło mi się z kibolami i z walką rządu z nimi.

    Górnicy chcą podwyżek, bo jak nie, to przyjadą do Warszawy i zrobią rozpierduchę gorszą niż kibole w Kownie. Nie żartują, bywało bardzo ostro.

    Ale inna sprawa, dlaczego Tuski obiecują, że skończą z bandytyzmem na stadionach, a górnikom za podobne czyny zapłacą?

    OdpowiedzUsuń
  11. Ktoś mi gdzieś napisał, że za zaatakowanie policjanta bejzbolem dostanie 8 lat, ale jeśli zrobi to jako kibol wracający z meczu – może liczyć na 2, góra 2,5 tysiąca złotych grzywny. Ot cała prawda...

    OdpowiedzUsuń
  12. w kwestii rozwiązania: resztę zdjęć kasuj. albo mów, że usunąłeś. proste i zamyka usta. jak nie umiesz kłamać to usuwaj, po co Ci one? negatywy masz pewnie ;)

    OdpowiedzUsuń