piątek, 2 października 2009

Och qTWA!

Lubię zdjęcia. Lubię wertować stare albumy z czarno-białymi zdjęciami; szczególnie lubię grzebać w starych kopertach, w których niektórzy trzymają zdjęcia. Bo wtedy odbitki dają się wziąć do ręki i — po pierwsze — mogę obejrzeć je dokładnie z bliska, a po drugie — można poczuć (niewyczuwalny dla laika, ale jednak) zapach starego papieru, chemii, całej tej otoczki fotografii. Kolorowe też lubię, ale te starsze, robione klasycznie, pod powiększalnikiem, czasem z rozchwianymi kolorami, z bielą nie do końca białą, lekko wyblakłe, ze spełzłymi już kolorami. Jakieś takie inne są, każde jest małą indywidualnością. Nie to, co nowe, prosto z cyfrowego labu. Te nowe jakieś takie... bez serca są. Zresztą, nie tak dawno oddałem kolorowy film do jednego z labów w Gdańsku Wrzeszczu, do wywołania i zrobienia odbitek. Takich zwykłych odbitek 10 x 15 cm, bez zadęcia, dla rodziny — żeby obejrzała sobie MIZARA, pracę inżynierską mojego syna. Pamiętałem dokładnie, że część zdjęć zrobiłem z filtrem polaryzacyjnym, a część bez niego. Powinny różnić się kolorami, ich nasyceniem itp. I co dostałem? Wszystkie zdjęcia są praktycznie takie same, trochę nijakie kolorystycznie, żeby nie powiedzieć bez charakteru. A przecież prosiłem, żeby nie grzebać, nie poprawiać kolorów itd. Nic z tego, laboludki wiedzą lepiej. Zawsze tak jest, że ktoś wie lepiej ode mnie. Wszystko wie lepiej...
* * *
Żeby daleko nie szukać — oglądam też zdjęcia w galeriach internetowych; mam kilka ulubionych, zaglądam tam często. Niektórzy twierdzą nawet, że zbyt często. Ale co ja zrobię, że lubię... oglądać zdjęcia. I nie tylko, ale jednak przede wszystkim. Skoro jednak coraz mniej jest tych tradycyjnych, to oglądam ich internetowe ersatze. Też z przyjemnością. Tym bardziej, że internet ma to do siebie, iż oprócz oglądania, ma się kontakt z autorem, kontakt często niedostępny w przypadku zwykłych wystaw. Może nie ten ceniony najbardziej — bezpośredni, ale w końcu, nawet do naszego kraju zawitał XXI wiek i kontakty za pomocą komunikatorów, telefonów komórkowych itp., stały się częścią dnia codziennego (kto jeszcze pamięta, kiedy napisał ostatni list?). Rzecz jednak w tym, że rozmówki internetowe nierzadko przeradzają się w spotkania „oko w oko”. I nierzadko są przyczynkiem do nowych przyjaźni, miłości, albo bodaj tylko zwykłych znajomości w kręgu tego samego hobby. Spotykamy się, czemu nie? Tak samo jak brydżyści, wędkarze albo miłośnicy motoryzacji. Spotykamy się, pogadać o „wyższości jednego aparatu nad drugim”, nowych filmach, plenerach, albo po prostu o niczym — ot pogadać. Chociaż temat fotografii nas nie opuszcza, krąży wokół i zawsze wraca do głównego nurtu rozmowy. Miło jest się spotkać, poznać ludzi, z którymi wymieniamy się opiniami na temat własnych zdjęć. Przyjemnie jest — w ogromnej większości znajomi internetowi okazują się być jeszcze sympatyczniejszymi niż można „wyczytać” z monitora. Oczywiście — jak to w życiu bywa — nie zawsze jest pięknie; czasem się zdarzy, że ktoś przyjedzie na plener na tzw. „krzywy ryj” - wyżre nie swoje kanapki i udaje zdziwionego; albo, że winny „zniknięcia” naszych zdjęć po wystawie, oświadczy z butą: „powinniście się cieszyć, że w ogóle mogliście gdzieś pokazać wasze gów***e zdjęcia”; no fakt — może i badziewne, ale nasze własne, w sensie materialnym również. Jednak to są wyjątki, oni sami odpadają, jak odrzuty. Z pozostałymi zaś miło się spotkać, a to wiśniówką poczęstują, a to kawę przytargają w termosie, pożyczą filtr albo po prostu podzielą się ostatnim papierosem...
* * *
Spotykamy się, jak najbardziej na plenerach — w grupie często raźniej, często bezpieczniej w „dziwnych” okolicach, łatwiej o pomoc koleżeńską w razie awarii samochodu, a poza tym — miło jest się po prostu spotkać i pogadać, jeśli kolejny wschód słońca nie dopisze. Kiedy już plener się skończy, pooglądamy wzajemnie swoje zdjęcia na wyświetlaczach, obgadamy je „wzdłuż i w poprzek”, pozachwycamy się jednymi, a zdołujemy inne — rozjeżdżamy się do własnych zajęć, żeby jednak, wieczorem — spotkać się internecie. Ja wspomniałem, skoro już zdążyliśmy obejrzeć nawzajem swoje zdjęcia, to czytamy opinie innych, wymieniamy się uwagami i... tu zaczyna się clou programu — często-gęsto stajemy się pożywką dla opętanych manią prześladowczą, poszukiwaczy mitycznego TWA*. Zawsze się zastanawiałem, o co im chodzi, dlaczego nie zajmą się czymś przyjemniejszym, robieniem zdjęć, ich oglądaniem, a nie szukaniem dziury w całym. No ale... statystycznie rzecz biorąc, w populacji 100.000 ludzi będzie ksiądz i zakonnica, polityk i złodziej, a także ktoś z manią wielkości lub prześladowczą. Taki jak pewni bracia, co to od niepamiętnych czasów szukają jakiegoś „układu” i oskarżają wszystkich o nepotyzm, zapomniawszy o tym, żeby najpierw spojrzeć w lustro. No to nic dziwnego, że i w portalach fotograficznych się tacy przewijają. W pewien sposób jednak tworzą koloryt życia codziennego, biegają tu i ówdzie, jak kundelki, szczekając na przechodzących; czasem nawet ukąszą w łydkę, bo wyżej nie sięgają. Ich ulubionym zajęciem jest kąsanie tych słabszych, zaczynających dopiero przygodę z fotografią. Silniejszych raczej nie ruszają, obszczekują ich z daleka, zza „płotu” firewalla. Bo w bezpośrednim spotkaniu już nie są tacy odważni. Niewiele mają do powiedzenia poza wygłoszeniem wyimaginowanego banału, że robią to „dla dobra...”. Jakiego dobra? W czym adeptowi fotografii ma pomóc, wpisane z jakąś mściwą satysfakcją, słowo „gniot” opatrzone dziwacznym znakiem interpunkcyjnym? Może i pomaga, w uodpornieniu się na chamstwo dnia codziennego. Jakby nie patrzeć, kundelki zabawne są, ale szkodliwe na dłuższą metę. Zabierają cenne klastry z dysków serwerów nic nie dając w zamian. Dziwna rzecz, ale z mniejszych portali są bezlitośnie usuwani przez moderatorów. Tylko w masie tych większych galerii mają jakieś szanse, tamci administratorzy mają zapewne dość innych zajęć. No cóż... niektórzy z moich kolegów, robiący wspaniałe, wycyzelowane LF-em zdjęcia, zmęczeni wiecznym jazgotem, usunęli się z takich portali; zamknęli się w ciemni i tam znaleźli spokój. Szkoda tylko, że pozbawili nas możliwości oglądania efektów ich wiedzy i wyobraźni. Czasem... też mam dość, ale zawsze ratuje mnie świadomość, że mogę zajrzeć do Bartosza w oczekiwaniu na reportaż z wyprawy do Indii, albo pooglądać zdjęcia Dominika z Toskanii. Zresztą, takich miejsc mam wiele, i zawsze znajduję tam ukojenie fotograficznych namiętności.
* * *
Fotografia, to jest to, co nas łączy — jesteśmy TWA*. Jeśli ktoś nie chce tego zrozumieć, powiedzmy mu wprost: człowieku, idź sobie, to nie dla Ciebie, ujadaj gdzie indziej, my jesteśmy jak karawana - idziemy dalej...
___
* TWA — no tak, wypadałoby podziękować... Nie jestem w stanie wszystkich wymienić z imienia/nicka, a nie chciałbym nikogo pominąć. Dziękuję za towarzystwo na plenerach i w internecie, dziękuję za filmy, noclegi, wycieczki, obiektywy, sprzęt, chemię i wiele innych. Dziękuję za bezcenną wiedzę, którą dzielicie się ze mną. Dziękuję za bezinteresowną życzliwość. Tego nie da się kupić w żadnym sklepie. Dzięki, że jesteście...

7 komentarzy:

  1. Fajnie Mario piszesz, gładko się to czyta. Taka moja refleksja w trakcie lektury: Ruuuuuuuuud ;))))))). Dlatego ze Sławkiem myslimy o założeniu portalu bez takich typów i z wielością innych ciekawych rzeczy.
    Pozdrawiam serdecznie
    Bartek

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, dobrze napisane i dobrze się czyta. Ukłony :-). Kuszący

    OdpowiedzUsuń
  3. nostalgiczne i z zacięciem dobrze piszesz :))) blacha.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za wyróżnienie /hobbes :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piszesz Pan wprost, z nutą na zamysł, pomysł, konsensus:) Bogowie! więcej takich ludzi na Ziemi a uwierzę że warto być. Chylę czoła tak na Pańską oratorykę jak i tę zabawę w szukanie i zatrzymywanie:) Pozdrawiam serdecznie. Laesus.

    OdpowiedzUsuń
  6. a ja gdzieś pisałam, że nieźle Ci pisanie wychodzi? ;)) Gata

    OdpowiedzUsuń
  7. ..czytam zawsze z zainteresowaniem..pozdrawiam Choszczman..:)

    OdpowiedzUsuń