środa, 9 grudnia 2009

Włazidupy, czyli świat wg oćca Ryżyka

Wypić każdy może
Jakiś głos wewnętrzny mówi mi, że jestem nienormalny. Nienormalny, bo nie akceptuję powszechnie przyjętych norm społecznych. Zagotowało się we mnie, kiedy lubiany skądinąd przez mnie aktor, Piotr F., w jednym z programów TiVi cieszących się sporą popularnością, jako anegdotkę z życia (taką śmieszną, haha) opowiedział, jak to czas jakiś temu za jazdę po pijaku (wersja oficjalna — po kieliszeczku) odwieziono go do izby wytrzeźwień, a następnie pozbawiono prawa jazdy. Tak to pięknie opowiedział, że chyba wszyscy mu współczuli, iż biedak „musiał” jeździć bez prawa jazdy — prawie jak Jacek Ben Silberstein, którego rolę tak świetnie zagrał. Taaa, norma społeczna mówi, że człowiek nie wielbłąd — pić musi, bo jak wypije to jest swój chłop, nawet za kierownicą. Szkoda tylko, że ta sama norma społeczna szybko zapomina o ofiarach. Parę dni temu w Gdańsku zapadł wyrok za zabicie po pijanemu dwóch nastolatek. Sprawca dostał 12 lat do odsiadki. Dwanaście, czyli po sześć lat za zabójstwo. „Tanio” mu to wyszło pomimo tego, że sędzia nie znalazła żadnych okoliczności łagodzących. Ale to pewnie jednostkowy wypadek, bo przecież... skoro ociec wszystkich oćców, ociec ryżyk wszystkich Polaków, niemalże własną piersią broni jeżdżących po pijaku to się to musi zmienić. Możni tego świata powinni przecież stać ponad prawem. Włazidupy pomogą im to wprowadzić w czyn...

Włazidupy mogą wszystko
Jakby nie patrzeć, niedaleko, całkiem blisko, jest sobie firma — właściciel, szumnie nazywany prezesem, jeździ „wypasionym” czarnym samochodem. Jakim? To w sumie nieważne, ale nie jest to Maybach, tak wysoko jeszcze nie sięgnął i to chyba nie z szacunku dla jedynego słusznego posiadacza Maybacha, ale raczej z tego powodu, że kutwa jest straszna i żal mu było pieniędzy na droższy samochód. I tak płakał pewnie strasznie kupując za kilkaset tysięcy czarne Porsche Cayenne. Fama głosi, że chciał bodaj na paliwie przyoszczędzić zakładając instalację gazową, ale został wyśmiany przez dealera i odjechał niepocieszony biorąc jednak model z najsłabszym silnikiem. Jednak szybko został utulony w żalu przez włazidupy: Ach, jaki piękny samochód! Jak to miło, że nasz Prezes jeździ takim autem! Od razu widać, że pracujemy w porządnej firmie! — piały na potęgę jedna przez drugą, utwierdzając go w przekonaniu, że dobrze postąpił przeznaczając pieniądze na podwyżki na zakup samochodu. Kamień spadł z serca prezesowi i resztę firmowych pieniędzy postanowił przeznaczyć na jakieś skromne wakacje dla siebie i rodziny. Skromne, ale na miarę możliwości, nie jakieś tam „wczasy pod gruszą” za 150 zł minus podatek. Skromnie, oznaczało zapakowanie do bagażnika maksymalnej ilości puszek z mielonką i chińskich zupek (bo wiadomo, za granicą „drożyzna straszna”, więc trzeba oszczędzać) na krótki, tygodniowy wyjazd do Austrii na narty. Ewentualnie nie do Austrii, a może w jakieś cieplejsze miejsca, do Dubaju, Kenii, albo w najgorszym wypadku do USA. Zdjęcia z Colorado czy innych ciepłych okolic powinny zaspokoić najbardziej wysublimowane potrzeby wazeliniarzy. Koślawe, kiepsko naświetlone kadry ze skądinąd świetnego aparatu, kadry na których niewiele widać (bo trzepane jotpegi są jak najniższej jakości, żeby zaoszczędzić miejsca na karcie — wiadomo większa karta kosztuje, a przecież przeciętny oglądacz i tak zachwyci się najbardziej paskiem do aparatu renomowanej firmy nie zaglądając do wnętrza aparatu) i tak wzbudzą powszechny zachwyt, bo jakże by inaczej. A jeśli na dodatek, na którymś z nich pojawi się tors prezesa moczącego kończyny w ciepłej wodzie mórz tropikalnych — orgazm werbalny włazidupów sięgnie szczytu. No więc, skoro wszystko i wszystkim się podoba, to po co przepłacać? Za zaoszczędzone na kupnie karty pamięci pieniądze zrobi się tzw. wigilię dla pracowników. Niech poznają wielkie serce prezesa, przecież, jakby nie patrzeć, „firma to on”, a włazidupy są jak jego własne dzieci...

„Wigilia” dla maluczkich
„Oszczędność” to drugie imię prezesa. Ma tych imion, podobnych do siebie, chyba kilkanaście. Wszystkie one, nieprzypadkowo, charakteryzują pewne credo życiowe: „zarobić jak najwięcej, a najlepiej kosztem innych”. Tak więc, tzw. wigilia zostanie urządzona oszczędnie, żeby nie powiedzieć, bardzo oszczędnie. Molierowski „Skąpiec” mógłby się sporo nauczyć od prezesa w tych sprawach, tak więc... po pierwsze — imprezę psuedowigilijną zrobi się po godzinach (no bo to oczywiste, że każda godzina pracy jest szczególnym dobrem prezesa); po drugie — na imprezę zostanie wyszukane takie miejsce, zapomniane przez bogów i ludzi, że jeszcze właściciele dopłacą za to, że ktokolwiek tam zajrzał; po trzecie, związane z drugim — tylko najbardziej zdesperowani (zmotoryzowani) dotrą, co pozwoli zaoszczędzić na opłatku. W sumie to nawet niegłupie, bo gamonie, co nie potrafią zarobić na samochód, poprawią tężyznę fizyczną biegnąc przez las (biegnąc, bo trójmiejskie lasy lubiane są przez dziki, a spotkanie z nimi po ciemku nie należy do najprzyjemniejszych doznań). Wiadomo zaś nie od dziś, że wysportowany pracownik jest bardziej wydajny w pracy. Po co zatem inne rodzaje motywacji?

* * *

Wigilia. Na to słowo zapalają się świeczki w oczach włazidupów. No może świeczki to za słabe słowo, pochodnie byłoby lepiej, ale chyba jednak są to krzewy gorejące pełnią światła jak gwiazda betlejemska: Wigilia! Trzeba zrobić składkę na prezent dla prezesa! Albo nie — kupimy, a potem się reszta dołoży. Co trzeźwiejsi na umyśle próbują zapytać: Jaki prezent? Za co? — ale ich głos niknie bezradnie w harmidrze bezmózgiej tłuszczy — No przecież należy mu się prezent! Za wszystko! Za wszystko czyli za to, że zachrzaniam w tej firmie dzień w dzień, przez cały rok, a nawet jak chcę wykorzystać przysługujący mi urlop to robi się wszystko abym czuł się winny, że śmiem w ogóle go mieć.

No fakt, zapomniałem, że włazidupy rok w rok czują się zagrożone w pracy. Zysków nie przynoszą żadnych, bo niewiele potrafią; raczej straty generują, bo tylko prąd i urządzenia biurowe zużywają na co dzień, a sama klaka nawet prezesowi przestaje wystarczać. No to trzeba podratować sytuację prezentem, i kolejny rok jakoś się przetrwa. Prezentem, eh... cóż można dać komuś z wielomilionowym majątkiem, jeżdżącym samochodem za kilkaset tysięcy złotych? Pewnie będzie kolejny niewypał, na który popatrzy z politowaniem, no ale... pewnie doceni dołączony wkład werbalny włazidupów i jakoś to będzie...

Jakoś to będzie. W miejsce życzeń dla pracowników zrobi się małą, krótką — bo zaledwie półgodzinną odprawę służbową (tego i owego pochwali, wiadomo — doceniony pracownik jest bardziej wydajny; łaskawie pominie się nagany, ale... wiadomo co i jak — niedocenieni będą bardziej zmotywowani). Przejściowa niedogodność łamania się opłatkiem i składania/przyjmowania życzeń (często niestety połączoną ze służbową koniecznością wymiany pocałunków — a wiadomo, nie wszystkie włazidupy mają urodę Cindy Crawwford) zostanie szybko zrekompensowana widokiem pracowników rzucających się do stołu. Będzie mógł — on prezes — poczuć się jak prawdziwy chlebo(jadło)dawca. Patrząc z góry, z politowaniem będzie można szepnąć do małżonki: zobacz, żrą jakby od tygodnia nie jedli — w domyśle — za moje tak żrą (zapomniawszy całkiem przypadkiem, że sam zaordynował imprezę po godzinach pracy, a przeciętny człowiek zazwyczaj jada o tej porze obiad). No ale... potem już same przyjemności — można się przejść wśród owieczek, poklepać protekcjonalnie po plecach któregoś z jedzących smętną sałatkę — tak żeby się zakrztusił, i zagadać familiarnie: Nooo, i kiedy tam zmieniasz samochód na lepszy? Dziwna sprawa, bo prezes głupi nie jest, a przez tyle lat nie nauczył się, żeby nie zaczepiać tych bardziej „niedocenionych”, bo zazwyczaj rozmowę kończy krótka riposta: Niedługo, bo słyszałem, że podwyżki będą w nowym roku? Chociaż nie w ciemię bity prezes i tak ma zawsze gotową odpowiedź: No wiesz, na razie to firma ma pewne trudności, a na złośliwą zaczepkę typu: No fakt, pewnie Porsche trzeba wymienić na nowszy model? oddala się mówiąc, iż z pozostałymi też wypada mu zamienić dwa słowa. No i trzeba pożegnać wszystkich „ojcowskim” przypomnieniem: Żebyście tylko za bardzo nie zaszaleli, bo jutro rano trzeba do pracy.

„Wigilia” — wiadomo — nawet włazidupy zaczynają mówić ludzkim głosem, więc trzeba trzymać rękę na pulsie. Albo na strunach. Głosowych rzecz jasna. Żeby nikomu do głowy nie przyszło głośno zapytać, dlaczego połowa pensji jest płacona na umowy zlecenia, poza ZUS-em, kto pracuje na czarno i dlaczego połowa wypłaty wypłacana jest z dziesięciodniowym poślizgiem? No bo przecież nic nie może zepsuć atmosfery takiego pięknego święta...

* * *

Wigilia... niektórzy już chyba zapomnieli od czego się to zaczęło; zapomnieli, że nie jest to „święto choinki”. Ja jednak jestem starej daty, nie pójdę na tę pseudoreligijną „instalację”. To nie dla mnie. Tak, wiem, nieobecni nie mają racji. Na pociechę pozostanie mi fakt, że przynajmniej zdjęcia robię lepsze niż prezes i jego włazidupy. I tej wersji będę się trzymał.

___
Dołożyłem wszelkich starań, aby ze względu na tzw. ochronę wizerunku zachować anonimowość przedstawionych postaci, ale... jeśli komuś się coś i ktoś kojarzy to wyłącznie jego sprawa.

8 komentarzy:

  1. Mnie się nie kojarzy - ja wiem kto w tym mieście jeździ Porsze i na wakacje do Dubaju... Swoją drogą ciekawe jak długo tak pociągnie i czy kiedykolwiek to się zmieni... S.

    OdpowiedzUsuń
  2. w każdej firmie widać to samo ...zawsze na biednego trafi co mu wiatr w oczy wieje bo tylko Gran Canaria, bo tylko Porshe...echhh, brak słów...na świeta do jezuitów :( blacha

    OdpowiedzUsuń
  3. ech, nic nie powiem... Gata

    OdpowiedzUsuń
  4. .takie życiowe..pozdrawiam Poświąteczno-Noworocznie.Choszczman

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszy mnie jednak, że nie jestem odosobniony w poglądach, o np.: http://cjg.gazeta.pl/cjg_trojmiasto/1,103160,7390710,Koszmar_pracowych_wigilii.html albo święte słowa dominikanina: http://cjg.gazeta.pl/cjg_trojmiasto/1,103160,7390717,Dominikanin_Jacek_Krzysztofowicz_o_pracowych_wigiliach.html :)...

    OdpowiedzUsuń
  6. No cóż ja jako spoza wybrzeża i w niczym nie zależny od opisanego tak pięknym językiem indywiduum mogę tylko powiedzieć po lekturze że cieszę się jednak że nie muszę liczyc się z żadnym takim pseudoszefuńciem... mam szczęście pracować w firmie której właściciele prezenty robią pracownikom z okazji świąt i dzielą się zyskiem w postaci premii mimo kryzysu.. No cóż, mimo wszystko inny świat.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy Ty i S. rozstaliście się już ze złym szefem, czy nadal pracujecie na pół-czarno?

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem jakie są losy S. Moi rozmówcy często są anonimowi jeśli chodzi o sprawy pozafotograficzne ;)...

    OdpowiedzUsuń