czwartek, 13 października 2011

Dziękujemy Ci Druhu...


Przekornie inspirowane*

Wiele lat minęło od dnia, w którym opuściłeś Ojczyznę mój drogi Druhu, a jednak pamiętasz ciągle o nas. Dziękujemy Ci pięknie za pamięć, jak i za e-maile, w którym pokazujesz nam coraz to piękniejsze zdjęcia. Wprawdzie od czasu, kiedy kupiłeś sobie nowy cellular phone z dwunastomegapikselowym aparatem fotograficznym nie możemy obejrzeć całości zdjęć, bo nie mieszczą się na ekranie naszego starego monitora (domyślamy się, że pięknie wyglądają na Twojej nowej 100-calowej plazmie; przy okazji — naprawiłeś już generator?), a zresztą i tak nie możemy ich docenić, bo opanowałeś dziwną sztukę wklejania zdjęć do treści e-maila. My tu, w Polsce korzystamy z funkcji załączników, które potem można zapisać na dysk i oglądać oddzielnie. No ale, Wy tam pewnie inaczej robicie — wiadomo, wielki świat.

Wielki świat... te fragmenty zdjęć, które udało się obejrzeć, naprawdę robią wrażenie. Taki Yosemite na przykład, jakby Ci udało się pokazać te drzewa niezasłonięte przez budki z hot-dogami i ogrodzenie parkingu — na pewno wyglądałyby monumentalnie. Zresztą i tak na pewno przywieźliście sobie stamtąd jakieś pamiątki z Chin? Nie wiem, czy pamiętasz, ale u nas są równie piękne miejsca, pojechaliśmy więc w Bory Tucholskie chcąc i Tobie wysłać jakieś zdjęcia, ale zanim znaleźliśmy jakieś ładne miejsce, zgubiliśmy się, a konkretnie zgubiliśmy w lesie nasze zielone autko, w którym był ten stary niezawodny aparat na klisze (jak pamiętasz, nazywa się Druh), którego nie zabrałeś, bojąc się o nadbagaż, no i zdjęć nie zrobiliśmy. Zresztą i tak te smoki wyszły z krzaków, dopiero kiedy było już ciemno. Prawdą jest jednak, że trochę czasu zajęło nam odnalezienie auta, zgłodnieliśmy po drodze, ale szczęśliwie znaleźliśmy małą polankę z ładnymi kolorowymi grzybami, więc nie umarliśmy z głodu. Zimno też nam nie było, bo tuż przy polance było jakieś uschłe zielsko — rozpaliliśmy ognisko i wszystko dobrze się skończyło, bo przed atakiem smoków uratowała nas ekipa policji w kominiarkach (swoją drogą, dziwnie się ubrali do lasu, prawda?). Skończyło się na grzywnie za palenie ogniska w lesie, ale szczęśliwie dla nas nie zostaliśmy oskarżeni o spalenie tego zielska, bo okazało się, że ono nie było bezpańskie, należało do jakiejś Marychy (nazwiska nam nie podali).

Tak, piękne miejsca odwiedzasz, ten Grand Canyon robi wrażenie. Aczkolwiek, jak nie widać całości, to przypomina trochę wykopy na tej autostradzie, co to ją Chińczycy mieli wybudować na Euro 2012. Autostrady chyba nie będzie, co nas nawet cieszy, bo taki marsjański krajobraz, jaki po sobie zostawili, nie ma sobie równego w świecie i chyba da się sporo na turystyce survivalowej zarobić. Tak czy owak, udało nam się wrócić stamtąd, chociaż w pewnym momencie autko ugrzęzło po okna w błocie i gdyby nie pomocna dłoń chłopa (a właściwie kopyt jego konia), który wyciągnął nas stamtąd, zostalibyśmy tam na zawsze. Przy okazji, pamiętasz nasze autko? Naszego maluszka, Fiata 126p? Ma się dobrze, jest już pełnoletni i wzbudza niesłychany zachwyt grup azjatów, którzy pytają się nas, czy też moglibyśmy im zrobić takie rodzinne auto.

Do tej jaskini hazardu, Las Vegas — taki kawał drogi — też pewnie pojechałeś swoim pięknym, wielkim amerykańskim krążownikiem szos produkcji koreańskiej? No widzisz, a u nas automaty do gry są praktycznie w zasięgu ręki, 3-4 przystanki tramwajem. Wprawdzie nie spotkaliśmy tam Elvisa Presleya ani Marilyn Monroe, ale za to była Dżesika, Dżastin, Brajan i Nikola. Chyba przyjechali z Twoich okolic, bo wszyscy byli pięknie opaleni, od brązu po wszystkie odcienie czerwieni, aż do ziemistej szarości. Tak więc, wzięliśmy całą wypłatę (1386 zł minus ZUS i podatki) i pojechaliśmy. Dobrze, że nie zarabiamy więcej, bo wypłata w pięciozłotówkach trochę ważyła, ale warto było. Chyba rozbiliśmy bank. Wyobraź sobie, że wygraliśmy 200 puszek Coca-Coli i 150 kaw (ze śmietanką i cukrem!). Żyć nie umierać. Wyobraź sobie, że z każdą wygraną puszką automat do gry wypłacał jeszcze dodatkowe pieniądze. Drobne bo drobne, ale zawsze to żywy pieniądz. Tak sobie myślimy, że chyba od dawna tam nikt nic nie wygrał, bo za nami ustawiła się długa kolejka chcących też zagrać i wygrać. Ale nie dopuściliśmy ich aż do przyjazdu pogotowia ratunkowego. No bo ktoś wezwał pogotowie. Przydało się, bo te mroczki przed oczyma nie pozwalały nam skupić się na grze. Początkowo chcieli odwieźć nas do Kocborowa, ale skończyło się na zwykłym OIOM-ie, płukaniu żołądka i takich tam.

No tak, dzień wyborów jednak spędziliśmy w szpitalu. Wszystko jednak przebiegło miło i przyjemnie; rano przyszedł ksiądz, powiedział na kogo mamy głosować, więc pozostało tylko postawić krzyżyk. Szkopuł w tym, że po tej kawie, lekach i Coca-Coli trochę nam się wszystkim ręce trzęsły, więc postawiliśmy krzyżyk nie na tego kandydata co trzeba. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło — dowiedzieliśmy się z TV (w szpitalu, bo w domu nie mamy), że ten, na którym położyliśmy krzyżyk, jednak się dostał. Jest nawet trochę podobny do Waszego prezydenta, więc chyba wszystko idzie w dobrym kierunku? O Tobie też mówili w TV, że zakłóciłeś ciszę wyborczą czy jakoś tak? Mamy nadzieję, że SWAT nie zrobił Ci krzywdy, powinni przecież zrozumieć, że wyruszyłeś na wybory tydzień wcześniej. Trzy dni konno, dzień marszu pieszego i potem znowu trzy dni w canoe — nie sposób przecież przedzierać się przez las bez strzelby, prawda? W ogóle to teraz częściej będziemy oglądać telewizję (w szpitalu rzecz jasna) bo okazało się, że byliśmy zatrudnieni na czarno — nasz pracodawca nie odprowadzał ZUS, więc musimy zapłacić za leczenie. No to zdecydowaliśmy się odpracować te koszty. Nie jest źle, w dobie bezrobocia mamy zapewnioną robotę na trzy pokolenia w przód.

Doceniamy więc tym bardziej, że — pomimo osiemnastoletniej niebytności w ojczyźnie — nadal chcesz brać żywy udział w decydowaniu, co jest dla nas dobre, a co nie. Może Twój głos spowoduje, że będzie lepiej? Tylko wiesz... Pamiętasz, kiedy wyjeżdżałeś, mówiłeś iż nie chcesz żyć w kraju, którym rządzą komuchy i cykliści? Mogłeś do nas napisać, byśmy Ci wyjaśnili to i owo. Rozumiesz... kandydat na którego oddałeś głos na 100% nie jest komuchem. No ale, liczą się Twoje dobre chęci no i piękne zdjęcia, które zrobiłeś (tak piszesz, że zrobiłeś) podczas wyprawy na głosowanie. Hm, może po prostu następnym razem koniecznie przyjedź do ojczyzny? Bo my nie wybierzemy się do Ciebie, m.in dlatego, że nie dają nam wiz, tylko organizują jakąś loterię (do hazardu na razie się zniechęciliśmy, sam rozumiesz), a jak już ktoś wygra, to i tak traktują jak przestępcę, na lotnisku pobierają odciski palców i zaglądają tu i ówdzie (i nie tylko w d..ę). Nie, lepiej po prostu wyślij nam kolorową pocztówkę. Bo wiesz, zdjęcia... zdjęć nie robi aparat.

___
* Jeśli ktoś się tu odnalazł to już jego problem.

2 komentarze:

  1. ...ale kurde fajnie sie czyta...
    powiem Ci ze mam taki wlasnie dylemat,bedac tu gdzie jestem ciut jednak wiecej niz to co opisujesz za wyjatkiem wycieczek,ale dziwi mnie zacietosc jaka tu panuje wsrod pokolenia co to wyjechalo gdy Wasaty ze znaczkiem w klapie zostal wybrany na pierszego wielkiego najlepszego kraju na swiecie...
    tak sie glupio zlozylo ze mam znajomego ktory jest silnie uparty ,ze bedzie wam jednak pomagal i glupio mi troche za niego i jemu podobnych ,bo siedza tu latami jednak wielka sila uszczesliwiania w nich ciagle jest...
    pozdrawiam
    nieglasujacy...

    OdpowiedzUsuń
  2. przekora z Ciebie, ale racja racja, podpisuję się pod tym co napisałeś :)

    OdpowiedzUsuń