poniedziałek, 31 października 2011

Bankiet u Pana Boga


Jak co roku media zachłystują się statystykami kolejnej akcji „Dojedź Trzeźwy na Cmentarz”, a sznury samochodów ciągną od rana w kierunku nekropolii. Pędzą, byle prędzej, byle zająć miejsce jak najbliżej bramy, byle... szybciej wymienić ploteczkami. Wiadomo, raz w roku trzeba.
— Pszszsz... widziałaś, jak ona się ubrała na cmentarz; wstydu nie ma.
— Pszszsz... samochód kupiłem, nowy, no... zimówki były gratis.
— Pszszsz... zobacz, a ona znowu w tym samym futrze.
— Pszszsz... zimno jest, to co? Skoczymy do mnie na jednego dla rozgrzewki?
— Pszszsz... pewnie mole wyprowadziła na spacer, phiii.
— Pszszsz... no co ty, ze szwagrem się nie napijesz?!

Wszystko w akompaniamencie kakofonii dźwięków ryczących głośników, które ktoś porozwieszał na drzewach, ogrodzeniu cmentarza, jak popadło. Zapewne chodziło o to, aby było (coś) słychać. Tyle tylko, że takimi dźwiękami to nawet Jerycho by się dało zburzyć.

Tymczasem zaś w niebie trwa w najlepsze najważniejsze wydarzenie roku — bankiet Wszystkich Świętych. Od rana więc miały miejsce przygotowania, sprawdzanie ilości, gładkości i ułożenia piór w skrzydłach, kontrola aureoli i pozostałych oficjalnych atrybutów. Wszystko na tip-top, trochę może sztywno, no ale... jak bankiet to bankiet. Dopiero wieczorem, kiedy ambrozja i kadzidło rozluźnią nieco atmosferę przyjęcia, a ziemska wrzawa na cmentarzu ucichnie, kiedy tysiące zniczy rozświetlą ciemności w jedynym i niepowtarzalnym widoku, a wszelkie zapachy wyfiokowanych paniuś i ich wyelegantowanych mężusiów zajmie cierpka woń chryzantem i słodki zapach stearyny palących się świec, wtedy pojawią się Oni. Niezauważalnie, niepostrzeżenie, na moment tylko opuściwszy bankiet przemykają bezszelestnie, czasem musnąwszy skrzydłem bukiet jesiennych kwiatów lub — dla swawoli — załopotawszy ognikiem dopiero co zapalonej świecy, wracają czym prędzej na swoje miejsca.

Zapalam znicz, wyciągam papierosa, malborskiego. Kiedyś kupowałem je ze względu na Niego, kiedy już sam nie wychodził z domu. Wychodząc zostawiałem dwie-trzy sztuki, więcej nie chciał. Bardziej na nie patrzył, niż je palił, ale miał w zanadrzu, jakbym zapomniał kupić. Ostatniego w życiu też dostał ode mnie — zapalił, a potem już tylko patrzył na unoszący się dym.
Zapalam zapałkę i... nagły podmuch wiatru w bezwietrznej pogodzie gasi mi ją, jakby chciał zaprotestować. Nie żartuj sobie — mówię — wiem, że to mnie zabija, ale zapalę i niech się tli, posiedzimy sobie jak kiedyś, przy dymku. Muśnięcie wiatru we włosach i kolejna zapałka zapala się bezszelestnie, a dym zaczyna przypominać wspólne chwile. Papieros się dopala, czas wracać. Cześć — mówię — do następnego razu, wracam do domu. Wsiadam do samochodu, jadąc niespiesznie przez miasto, nawet nie próbuję łamać przepisów, bo kolejne zielone światła, zielona fala, uświadamiają mi, że nie mam się spieszyć, On czuwa. Odprowadza mnie aż pod dom, i szybko wraca, aby nikt nie zauważył jego nieobecności. Jakby nie patrzeć, oficjele są na cenzurowanym...

Wracam, robię sobie kawę, wyciągam albumy ze zdjęciami, niektóre są już tak stare, że nawet ich nie dotykam, niektóre całkiem nowe. Czasem sam już nie wiem, kto jest na tych starszych fotografiach, nigdy się tego nie dowiem — Ci, co mogli mi to powiedzieć, też patrzą na mnie już tylko ze zdjęć. Cieszę się jednak, że mogę sobie ich powspominać, pamięć jest zawodna, a fotografie, na których ich utrwalono powodują, że czuję się, jakby siedzieli ze mną przy stole. Chociaż na chwilę jesteśmy razem, jak za starych dobrych lat. Zdjęcia... lepsze, gorsze, ale mam. Bo trzeba je robić, czasem nie jest łatwo, ale warto.
Świeca przygasa, smużka dymu z papierosa dawno przestała się snuć. Zostawiam zdjęcia na stole, niech Oni będą ze mną do rana. To ich święto.

6 komentarzy:

  1. przez moment się zapomniałem i czułem się jakbym czytał Maję Lidię Kossakowską

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisane!!! Dziękuję za ten moment refleksji...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry tekst, dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  4. warto było przeczytać przed jutrzejszym dniem, teraz czas chwilę powspominać

    OdpowiedzUsuń