


Szkopuł w tym, że kibice mogą nie zauważyć, z jaką pieczołowitością zachowano dla nich walor starych dzielnic. Jak starannie zamaskowano dworzec kolejowy i wejścia na perony. Wszystko zapewno po to, aby nie odjechali zbyt prędko po meczu, żeby emocje sportowe nie przysłoniły im innych „kulturalnych”, nieprzemijających wartości. No bo „kulturalny” kibic nie będzie szukał przecież WC? To przecież takie trywialne...
Ciekawe, co oglądał Michel François Platini podczas kolejnych wizyt? No pewnie stadion, bo co mógłby oglądać. On i jego koledzy zapewne się nie martwią. Dowiozą ich na stadion, odwiozą i będzie po wszystkim. A kibice? Jak chcą obejrzeć mecz to muszą dać sobie radę. Taka, hm, szkoła przetrwania, prawdziwa męska przygoda – będzie o czym wnukom opowiadać...
Czy naprawdę nikt tego nie widzi? Czy władze Gdańska chociaż raz przeszły się na piechotę przez te okolice? Albo postały w godzinnym korku, takim normalnym, wcale niespowodowanym jakimś wielkim wydarzeniem, ot takim codziennym. A może próbowały kupić bilet na pociąg? No właśnie a'propos biletów - słucham opowiadań o tym, jak to turyści szukają kas biletowych - nie chcą wierzyć, że wejście jest umiejscowione gdzieś pomiędzy kantorem, barem i sklepem z butami. Ten sklep z butami to nawet nie jest taki głupi, przecież nie od dziś wiadomo, że wygodne buty to połowa szczęścia. No i napić się można, bo chyba bez jakiejś solidnej dawki alkoholu strach zanurzyć się w ciemne, nieoświetlone przejścia na perony. Nawet w dzień tam można postradać zęby przewróciwszy się o własne nogi. A w nocy? Nawet nie próbowałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz