poniedziałek, 20 lipca 2009

Będzie EURO 2012

Szwendam się... szwendam się i tu i tam, po własnej dzielnicy, która decyzją gdańskich „możnych” niemalże z dnia na dzień stała się - jakby nie patrzeć – przedsionkiem wielkiej piłki nożnej. Szwędam się, żeby nasycić oczy pięknem miejsc pieczołowicie przygotowywanych na przyjęcie kibiców z całego świata. Miejsc z pewnością pięknych skoro podjęto decyzję o pokazaniu ich całemu światu. No bo, że świat je zobaczy nie ulega wątpliwości. Leżą sobie spokojnie na przecięciu linii komunikacyjnych łączących Gdańsk z Gdynią i lotnistko ze stadionem. Nie da się ich przecież - jak to było modne swojego czasu - „zamieść pod dywan”, a ewentualnej krytyki zrzucić na karb „wrogiej propogandy”. Bo ta „wroga” propaganda dziwnym zbiegiem okoliczności stała się w części i naszą propagandą. Chcieliśmy wejść do wielkiego świata? To go mamy. Codziennie, nie tylko do święta.
Szkopuł w tym, że kibice mogą nie zauważyć, z jaką pieczołowitością zachowano dla nich walor starych dzielnic. Jak starannie zamaskowano dworzec kolejowy i wejścia na perony. Wszystko zapewno po to, aby nie odjechali zbyt prędko po meczu, żeby emocje sportowe nie przysłoniły im innych „kulturalnych”, nieprzemijających wartości. No bo „kulturalny” kibic nie będzie szukał przecież WC? To przecież takie trywialne...
Ciekawe, co oglądał Michel François Platini podczas kolejnych wizyt? No pewnie stadion, bo co mógłby oglądać. On i jego koledzy zapewne się nie martwią. Dowiozą ich na stadion, odwiozą i będzie po wszystkim. A kibice? Jak chcą obejrzeć mecz to muszą dać sobie radę. Taka, hm, szkoła przetrwania, prawdziwa męska przygoda – będzie o czym wnukom opowiadać...
Czy naprawdę nikt tego nie widzi? Czy władze Gdańska chociaż raz przeszły się na piechotę przez te okolice? Albo postały w godzinnym korku, takim normalnym, wcale niespowodowanym jakimś wielkim wydarzeniem, ot takim codziennym. A może próbowały kupić bilet na pociąg? No właśnie a'propos biletów - słucham opowiadań o tym, jak to turyści szukają kas biletowych - nie chcą wierzyć, że wejście jest umiejscowione gdzieś pomiędzy kantorem, barem i sklepem z butami. Ten sklep z butami to nawet nie jest taki głupi, przecież nie od dziś wiadomo, że wygodne buty to połowa szczęścia. No i napić się można, bo chyba bez jakiejś solidnej dawki alkoholu strach zanurzyć się w ciemne, nieoświetlone przejścia na perony. Nawet w dzień tam można postradać zęby przewróciwszy się o własne nogi. A w nocy? Nawet nie próbowałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz