wtorek, 21 lipca 2009

Inżyniera żywot własny

Zrobić coś. Coś z sensem. Żeby miało przysłowiowe ręce i nogi. Ewentualnie, jak na mechanika przystało, niech to będę 4 kółka. Skończyć studia w inny sposób niż 3xZ (Zakuć-Zdać-Zapomnieć) i zostać inżynierem z krwi i kości. Udało się. Nie było łatwo, ale kilkanaście miesięcy ciężkiej pracy umysłowej i fizycznej (fizycznej, a jakże) przyniosło efekty.
Per aspera ad astra. Czterech pasjonatów pokonało ciernistą drogę, zanim sięgnęli tam, dokąd zmierzali. Zbudowali własną gwiazdę, gwiazdę niepośledniej jasności - bolid, którego nazwali MIZAR. Nazwa w sam raz dla sportowego pojazdu, dźwięczna i wpadająca w ucho, a i nieprzypadkowa, bo wzięta z nieba, jak ich marzenia - Mizar to gwiazda. W parze z Alkorem podwójna, a nawet poczwórna, dobrze widoczna w każdą pogodną noc... w dyszlu Wielkiego Wozu. System Mizara składa się z czterech gwiazd – ściślej dwóch par gwiazd podwójnych. W języku arabskim nazwy tych gwiazd oznaczają rumaka i jeźdźca - czyli w sam raz dla czterech kółek (drugą życiową pasją jednego z czterech konstruktorów, serca i mózgu zespołu - Konrada - jest astronomia to on właśnie wymyślił nazwę).
Marzenia się spełniły, na Politechnice Gdańskiej nie pamiętają, kiedy ostatni raz oglądano pracę dyplomową tego kalibru. Zainteresowanie prezentacją przerosło oczekiwania zarówno konstruktorów, jak i promotorów. POKAZ obejrzały setki ludzi, wykładowców i studentów, a także zwykłych przechodniów. Nie było takiego, który by się nie obejrzał za bolidem.
Konstruktorzy doczekali się nawet artykułów w prasie i stronach internetowych. Zainteresowało się Nasze Miasto, zainteresowali się maniacy i miłośnicy szybkich samochodów. Nawet Politechnika Gdańska umieściła Mizara na swojej stronie głównej. Czyli... nie w kij dmuchał, jak mawiał Tomek Sawyer. Żeby nie było zbyt pięknie, telewizja się nie zainteresowała. Ani ogólnokrajowa, ani lokalna, gdańska. Pomimo tego, że zadbano, aby informacja o pokazie dotarła odpowiednio wcześniej. No ale, telewizji nie ma się co dziwić. W końcu lepiej siedzieć w klimatyzowanych pomieszczeniach, czytając gotowce przygotowane przez duże zachodnie serwisy. Nie trzeba się wysilać, wytężać umysłu aby przygotować reportaż, lepiej spokojnie pić kawkę - nie spoci się człowiek, nie zmęczy - a widza poczęstuje kolejnymi newsami z USA i Izraela, żeby czuł się dowartościowany wiadomościami z wielkiego świata. Na koniec dorzuci się parę informacji z Ghany i można iść spokojnie do domu. Taaa, telewizja to potęga. Tyle, że chyba w niewłaściwych rękach...
* * *
No tak, ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Zasłużone wakacje i co dalej?
Urząd Pracy (banalna sprawa, ale z końcem studiów kończy się ubezpieczenie, więc na wszelki wypadek trzeba się zarejestrować): a co ja mam z Panem zrobić? - pyta urzędniczka. Może zdecyduje się pan na przekwalifikowanie? Ręce opadają. Wszystkie media trąbią, że w Polsce zaczyna brakować techników i inżynierów wszelkiej maści. Mało tego, studentom podejmującym naukę przydziela się 1000-złotowe stypendium, żeby tylko chcieli na kierunek techniczny, ale za to w Urzędzie Pracy proponują „posiadaczowi” stopnia naukowego i dwóch tytułów zawodowych - przekwalifikowanie. Śmiech na sali. Ale może urzędniczka nie wie, że potrzebni są inżynierowie? Może nie ogląda telewizji? Dziwne, bo jak w TV powiedzą, to przecież na mur-beton. Tak samo o zarobkach. Tylko, że urzędniczka o zarobkach też nie słyszała. Zaproponowała staż za 500 zł miesięcznie. No po prostu śmiech na sali... Przedstawicielstwo dużej firmy samochodowej z północy Europy zaproponowało stanowisko „pomocnika mechanika, czyli chłopaka do rzeczy... podawania” za podobną kwotę. Toż nawet *** (nie wymienię nazwy zawodu, bo do wszystkich mam jednaki szacunek) więcej zarabia.
Ręce i gacie opadają. W dowolnej kolejności. No cóż, może faktycznie nie warto było się szarpać, tylko skończyć jeden z kolejnych, rozbudowywanych, „niezbędnych dla gospodarki” kierunków uniwerku, dostać dyplom metodą 3xZ i już na trzecim roku zacząć pracę?
A może nie będzie tak źle? Trzymam kciuki, bo chciałbym aby Konrad z kolegami został w Polsce, ale... miejsca pracy w Niemczech, Belgii, Norwegii i paru innych krajach kuszą. Zarówno zarobkami jak i poszanowaniem czyjejś wiedzy, pracy - i jak tu się oprzeć? Pewnie będzie trudno, ale za to telewizja znowu będzie miała gotowy temat, że brakuje fachowców. Taaa, telewizja to potęga...
---
Tu można obejrzeć, co napisano o nich: www.pg.gda.pl, gdansk.naszemiasto.pl i www.furious.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz