Tak – kupić nie kupić – potargować warto. Chyba właśnie o to chodzi. Wprawdzie czasem ktoś coś kupi, ot tak dla fantazji, np. hełm niewiadomej armii, żeby się kumplom pochwalić, ale tu – na obrzeżach – chyba nie o to chodzi. Fakt, parę groszy trza zarobić, ale bardziej pogadać, porozglądać się (czy Straż Miejska albo Policja nie nakryje na piciu piwa – zakazy działają, owszem – szkoda tylko, że pięć kroków dalej, za płoteczkiem do kolan wytyczającym granice „lokalu” można nawalić się jak szalona lokomotywa; tam zakaz nie działa) odświeżyć znajomości sprzed roku, nawdychać spalin i świeżego powietrza równocześnie.
Fajnie tam, wbrew pozorom, można zrobić zdjęcie niekoniecznie z ukradka. Zagadawszy prawie zawsze otrzymuje się zgodę na fotografię. Czasem nawet zapytają się, jak zapozować, i wtedy można poczekać, aż się odprężą. Pewnie sobie zdają sprawę, że i tak większość turystów wali zdjęcia cyfrą korzystając z „megazumów”, więc protesty na wiele by się i zdały, ale z drugiej strony stary Kijew chyba wzbudza sympatię. Jest taki – jakby to powiedzieć – bardziej swojski. Dla mnie zaś przyjemność ze zdjęcia większa, bo robię jedną klatkę (mniej lub bardziej udaną), ale za to żegnamy się z uśmiechami na twarzy i wcale nie muszę niczego kupować. Bo przecież nie o to chodzi... Oczywiście, są i tacy, którzy od rana stoją z kwaśną miną, nie wiadomo po co, nie wiadomo z czym, więc i tak nic nie sprzedadzą – wieczorem zwijają majdan z jeszcze kwaśniejszą miną – oni niechętnie podchodzą do zdjęć. W sumie wcale im się nie dziwię, tylko po co wychodzą z ze swoich podwórek? No i – na koniec – omijam (bo i tacy są – nieliczni wprawdzie w tym miejscu) „rasowych” sprzedawców. Oni tu robią geszeft, oni z obowiązku mają marsowe oblicza. Tak, jakby uśmiech bolał. No ale... to nie moja sprawa.
* * *
Fajnie jest na Jarmarku, wieczorem. Pewnie za rok, jak co roku, wrócę w te same miejsca...
Całkiem nieźle Ci to pisadełko wychodzi ;)
OdpowiedzUsuńTo mówisz, że uległeś modzie na blogi? :D
OdpowiedzUsuńZazu