* * *
Kiedy cały dumny z siebie oglądam mokre jeszcze negatywy suszące się na linkach w łazience, słyszę: Idźże stąd, nie kręć się pod nogami. Jak Ona to robi, że nigdy w tej małej łazience nie trąci moich filmów? Ja to bym pięć razy je zrzucił, trzy razy zaplątał w ręczniki, i jeszcze na koniec rzucił niecenzuralnym słówkiem. Ona nic — przy niej negatywy nawet nie drgną — nigdy.
Kiedy już poskanuję negatywy, wyplamkuję, i z rezygnacją wynikającą z braku zainteresowania rodziny nagrywam na płytkę, słyszę nagle zza pleców: No pokaż, co tam masz.* * *
Ogląda moje zdjęcia, a dałbym wcześniej głowę, że wcale nie jest nimi zainteresowana. Pokazuję więc kolejne skany, zatrzymując się przy tych, które uważam za ciekawsze, a przewracając szybciej te, które wydają się mi mniej ciekawe. Patrzy, patrzy, komentuje: Może być, takie tam, poprzednie masz lepsze, czemu nie masz żadnych ludzi? W końcu zatrzymuje się przy zdjęciu, co do którego nie do końca jestem przekonany — To fajne, pokaż w internecie. Wybrane przez nią zdjęcie podoba się również innym; widzę, jak eM. cieszy się, kiedy zdjęcie nie przechodzi obojętnie. A przecież ponoć jej to nie interesuje. Dziwne... kocha mnie, czy co?
* * *
Każdy ma swoją M., taką na jaką zasłużył. Wprawdzie nie do końca jestem pewny, czym zasłużyłem sobie na swoją eM., ale bym jej nie oddał jej za żadne skarby świata. I tyle...
___PS. eM. nie lubi być fotografowana. Ubolewam nad tym, ale... z drugiej strony rzecz biorąc — jakąś wadę musi mieć, a jej wadą jest zbyt krytyczne ocenianie samej siebie. Tyle lat staram się to zmienić, ale póki co... jest jak jest — czyli nie ma. Zdjęć eM. nie ma, na razie nie ma, ale może kiedyś — jak się wreszcie nauczę robić zdjęcia — uda mi się sfotografować mojego anioła...