środa, 11 kwietnia 2012

Czas zabijania...

Nie kopie się leżącego, nie, ale ten tekst odleżał dwa lata i chyba niewiele stracił na aktualności, zobaczmy...

Pewnego dnia Lem uśmiercił Pirxa. Elegancko, można by nawet powiedzieć, że zaocznie. Pirx odszedł w niebyt zanim się ktokolwiek zorientował, zanim zdążył zaprotestować. Ileż to razy namierzałem się potem, żeby napisać do Lema, że to się nie godzi, nie można ot tak, likwidować bohatera. Bohatera, który wprawdzie nie aspirował do miana supermana, jakiegoś Seana Connery wywiadu, gwiazdowego pogromcy komet jak Bruce Willis, czy choćby niezniszczalnego Chucka Norrisa, ale po stokroć był od nich wiarygodniejszy w swej roli. Bo był zwyczajny, sam zresztą zdawał sobie z tego sprawę. I chyba ta zwyczajność, czy też poczciwość spowodowała, że jego śmierć uderzyła mnie bardziej niż inne. Nie napisałem do Lema, nie zdążyłem, a on podzielił los Pirxa. Odszedł. Dziś, po latach, zaczynam pomału rozumieć dlaczego tak się stało. Czas Pirxa (i jemu podobnych) zaczął dobiegać końca. Lem zrozumiał to szybciej niż inni. Zabijając bohatera, zanim ten się zestarzał, oszczędził mu życiowych rozterek, zaoszczędził mu otwarcia — do granic niemożliwości — jego zmęczonych poczciwych oczu. Zaoszczędził mu zdziwienia, że czas bohaterów, czy też może bohaterstwa się skończył. Bohaterstwa codziennego, z premedytacją niezauważanego przez media. Bohaterstwa żołnierzy w tzw. misjach w Iraku czy Afganistanie, bohaterstwa policjantów, górników, ratowników i wielu innych - oni sami zresztą, jak Pirx, traktują się całkiem nie po bohatersku. Może i dobrze, bo chyba — jak i ja — nie daliby rady „ogarnąć” tego, co się dziś wyprawia. Okazuje się na przykład (z całym szacunkiem dla zmarłych), że (wg mediów) lepiej rozbić się w doborowym towarzystwie w prezydenckim samolocie, niż umrzeć w pożarze albo zginąć podczas codziennej znojnej pracy, np. w kopalni, czy też „po prostu” w wypadku samochodowym. Codziennie na drogach ginie kilkanaście osób. Ale cóż, media wiedzą lepiej, kto ginie bohaterską śmiercią, nawet jeśli — idąc za głosem internautów — ginie bizantyjski dwór na „darmowej” wycieczce do przedwyborczego lansu na grobach pomordowanych żołnierzy WP. Tak więc, niejako przy okazji kreowania nowych bohaterów, przypomniano sobie o starej maksymie De mortuis aut bene, aut nihil. I cóż - okazało się, że takich herosów to historia jeszcze nie widziała. No bo jak wytłumaczyć, że człowiek, młodszy ode mnie, stał się nagle (nagle, bo do tej pory o nim nie mówiono) junakiem walki o niepodległą ojczyznę? Nie będąc nadmiernie złośliwym, zapytam jednak: jak walczył o tę niepodległą? Dziecięciem będąc pluł cichcem na zomowców, czy czy może wypisywał na murach hasła o ormowcach? Bo z wieku sądząc, tym właśnie mógł się zajmować. No to nie dziwi fakt, że mąż, kojarzący się bardziej z (mniej lub bardziej salonowymi) potknięciami, że przypomnę słynną „Małpę w czerwonym”, „Borubara”, czy też legendarne (ale w żaden sposób niebohaterskie) „Spieprzaj dziadu” stał się z dnia na dzień herosem walki o niepodległą? I tak dalej... nie będę kontynuował. De mortuis aut bene, aut nihil. Nie ogarniam. Pirx też musiał odejść. Jak bohater wprawdzie, ale jednak. Bo on też by nie zrozumiał, że BOHATEROWIENASZYCH CZASÓWWYGLĄDAJĄ TAK, a jedna Henryka Krzywonos nie ratuje sprawy.

Czas zabijania... czy też czas odchodzenia. Na jedno wychodzi. Czas, po prostu, zabierać się stąd. Zabierać się ze świata, którego nie mogę zrozumieć. Nie chciałbym napisać, że chodzi o świat, w którym nadal jest VAT na internet, w którym ZUS tak potrafi wyliczyć składki, że doba musiałaby mieć 40 godzin, żeby można było je spłacić (a zresztą jakby pracować te 40 godzin, to naliczyłby kolejne — czyżby ZUS odkrył formułę perpetum mobile? [no właśnie - dopisek aktualny - rząd znalazł sposób na dobicie społeczeństwa, podniesienie wieku emerytalnego), czy też świat, w którym wzrasta VAT na książki. Książki, które i tak są drogie, więc zabraknie ich w kolejnych domach, powodując tym samym wzrost liczby wtórnych (internetowych) analfabetów. Dobrze — paradoksalnie — że Lem nie żyje, bo napisałby kolejną książkę, i pokusa czytania byłaby zbyt silna? Nie o to chodzi. Tak samo jak nie o to chodzi, że ktoś, za przeproszeniem, „kosi kasę” na charytatywnych SMS-ach. Tak, tak, z każdej złotówki oddanej np. na powodzian, ktoś (łagodnie powiedziane, wiadomo przecież kto) zabiera 22 grosze. Ponoć na pomoc dla powodzian, ale pomoc ta nieco mizerna, a kolejny prezes za to jeździ nową limuzyną. I tak dalej...

Nie znam się na polityce, gospodarce itd., ale też i nie muszę (nie powinienem musieć, prawda?). Powoli jednak przestaję rozumieć, przestaję mieścić się w tych mentalnie ciasnych ramach. Nie potrafię znaleźć się w świecie, w którym wartości oceniane są wg jednoosobowej reguły „białe jest czarne...”.

Lem uśmiercił Pirxa. Ja nie mam swojego Lema, muszę sam podjąć decyzję... dziś, jutro, nie wiem. Nie jestem bohaterem, ale też czuję się zmęczony...

Post scriptum. Krzyża już nie ma. Jest światełko w tunelu.