środa, 12 stycznia 2011

Dwa nagie miecze, albo jakoś tak...

Hobbesowi

Leniwe popołudnie na plaży. Kolega robi zdjęcia jakiejś pannie, niespiesznie, bez napięcia. Ja — towarzysko — aparat w garści, światłomierz w kieszeni, a cały majdan; statyw, obiektywy, filtry został w samochodzie; ot czasem przytrzymam blendę, czasem coś pomogę poprawić, generalnie sjesta. Warunki zdjęciowe takie sobie, nawet komary zrobiły sobie wolne popołudnie, miło, ciepło, przyjemnie... Zaczęło się ściemniać, więc zbieramy się do powrotu, i nagle — słońce, które do tej pory przemykało się za mglistymi chmurami wyszło nad horyzont oświetlając kawałek plaży i port w oddali. Aż żal nie skorzystać, ale ciemno już, a statyw i wężyk w samochodzie — nie zdążę tam i z powrotem, nie ma takiej możliwości. Trza sobie jakoś radzić. Mierzę więc światło: niebo, chmury, plaża, woda — cholera jasna, slajd setka, nie da rady. Czekam więc aż się światło wyrówna, cały czas patrząc oczyma wyobraźni na zdjęcie Ansela Adamsa z systemem strefowym próbując równocześnie przypomnieć sobie charakterystykę slajdu. No i jest, doczekałem się — mierzę... Kurczę 1/15 sekundy, obiektyw 65 mm, szanse na nieporuszenie takie sobie, ostatnia klatka, nie da się powtórzyć. Trudno, ryzyk-fizyk, opieram rękę o kolano, aparat przyciskam mocno do twarzy, głęboki wdech i wydech, trzask migawki i... kolega mówi „a coś ty się tak zgrzał?”.
Tydzień później, jak odebrałem wywołany slajd, tylko ta jedna klatka mnie interesowała. No i — JEST! — dokładnie jak zaplanowałem. Wszystko pięknie zagrało. Skanuję, żeby pokazać znajomym, usuwam parę pypci ze skanera, nie jest to idealny skan, ale jakoś to wygląda. Zamieszczam w internecie — nie powiem, nawet się podoba.
Wtem...
Aleś się napracował w fotoszopie, fatalnie to wygląda. — czytam.
Gdzie, co? W jakim sensie napracował? Że pypcie źle usunąłem po skanowaniu? — pytam.
Nooo, piszę o tych doklejonych chmurach, odwaliłeś fuszerkę. Pokaż RAW-a to uwierzę. I jeszcze ten kwadrat. Co to za maniera?
Jakich chmurach? Przecież to jedna klatka, z Kijewa, on nie robi RAW-ów, EXIF-u też nie zapisuje, ale kwadrat jest zaimplementowany w oprogramowaniu — odpowiadam uprzejmie aczkolwiek już nieco złośliwie.
Byłem w tym roku nad morzem, ale takich chmur nie widziałem. — ripostuje adwersarz
No tak, ale to, że nie widziałeś, to nie znaczy, że nie ma, prawda? — staram się zachować spokój.
I w ogóle musiałeś coś kombinować, żeby nie były przepalone. — rozmówca nadal szuka dziury w całym.
Aaa, no tak, przepalone („przepalone” — słowo klucz, używane bez próby zrozumienia co tak naprawdę oznacza) — prześwietlone nie są, bo kombinowałem, ale naświetlając slajd, a nie w Photoshopie.
Ale przeostrzone jest. — Jednak nie daje za wygraną.
Przeostrzone? Nie sądzę, stary radziecki Mir65 rżnie tak ostro, że nowe elki czy jak je tam zwą, mogą się schować — docinam świeżo upieczonemu posiadaczowi sprzętu dla „profesjonalistów”.
* * *
... i tak dalej. Nie udaje się przekonać, że to, jak również wiele innych zdjęć, jest efektem wyczekanych warunków i odrobiny, naprawdę odrobiny — powszechnie dostępnej — wiedzy. Nie, bo nie. I koniec. Do dyskusji włączają się inni, ale zdjęcie już schodzi na plan dalszy, górę biorą emocje, personalne przytyki, jednym słowem — klasyczna, żeby nie powiedzieć polska — burda. Szkoda, bo w ferworze wymiany ciosów gdzieś w kąt poszły sprawy merytoryczne, gdzieś umknęły technikalia itp. Jak to jest, że jeden (nie chciałbym napisać durny) widz w pewien sposób „zabił” mi zdjęcie? Tak wiem, nie pierwszy on i nie ostatni; typowy reprezentant naszego polskiego piekiełka, na zagrodzie równy wojewodzie, musiał wykrzyczeć swoje „Liberum veto” bo na nic innego go nie stać. Zaistniał medialnie, i o to mu chodziło. A ja? No cóż, mi pozostanie satysfakcja, że umiem, wiem, potrafię. I niedosyt, że im więcej wiem, tym jeszcze więcej nauki przede mną. I tego się będę trzymał...