wtorek, 31 sierpnia 2010

Światła rampy, czyli być Miss-trzem

Siedzę sobie, przy komputerze.
Cisza. I nagle...
Zza pleców słyszę
„Ej, no...”
Zdrętwiałem,
Bo w domu nikogo nie ma.
Oglądam się nerwowo za siebie,
A z kredensu
(kredens jest po babci,
taki trochę eklektyczny,
przeszklony, z rzeźbionymi drzwiczkami
i kryształowymi szybami)
Znowu słyszę,
„Ej, Ty... długo mam tak stać?”.
Włos na karku mi się zjeżył,
Drżącą ręką otwieram drzwiczki,
Patrzę, a tam...
Zapomniana butelczyna
Trącając kryształową szklankę
Aż się iskry sypią
Mówi do mnie:
„To co? — Zatańczymy?”
Wnerwiłem się.
Sięgnąłem w głąb kredensu
Aby zakończyć tę samowolę,
Ale butelka zaczęła uciekać
W lewo, w prawo,
Jakby bawiła się ze mną w berka.
Nie uciekła daleko,
W rogu kredensu,
Z impetem uderzyła w mój
Ulubiony pamiątkowy kieliszek,
Rozbijając go w drobny mak,
Aż posypały się kolorowe iskry.
*

Pojaśniało
Kiedy udało mi się wreszcie otworzyć oczy w telewizji zaczynały się wybory Miss Polski 2010. Czyli, jak zwykle, zdrzemnąłem się przed telewizorem, a te wszystko okropności to był spektakl „światło i dźwięk” na rozpoczęcie właściwej imprezy. Przetarłem oczy, bo zapowiadało się smakowite widowisko, no bo — jakby nie patrzeć — Polki są najpiękniejsze na świecie, zasiadłem wygodnie w fotelu i...
Osłabłem. Panny piękne, wyjątkowo, ale... to nie one, tylko czterech niechlujnych dżentelmenów postanowiło przejąć palmę pierwszeństwa i skupić uwagę widza na sobie. Napisałem niechlujnych? Podtrzymuję. Być może (na pewno) nie znam się na modzie, nie jestem „trendi”, ale do pięknych kobiet średnio pasuje mocno podtatusiały, rozfafluniony pod szyją, dżentelmen. Z mojego, nieskomplikowanego punktu widzenia wystarczyłby po prostu garnitur, koszula, krawat, muszka albo jakoś tak. Okazało się jednak, że to wszystko, ten cały image jest przemyślany, ubiór nie miał przyćmiwać erudycji, swady i dowcipu prowadzących. Swady? Dowcipu? Odniosłem nieodparte wrażenie, że dowcip lekko trąci atmosferą dyskoteki w remizie we Włoszczowej. Brakowało tylko (na szczęście), żeby któryś z dżentelmenów o błyszczących oczkach gwizdał za kandydatkami na miss: „Ej, Wy! Chono tutej...”.
Po co ja to jednak piszę? Co to ma wspólnego z fotografią? Ano ma. Z moich ostatnich obserwacji wynika, że to, co proste, klasyczne i sprawdzone, jest passe. Teraz musi być udziwnione do granic niemożliwości. Prawdziwy „art” fotograficzny robi się za pomocą Holgi, albo innego holgopodobnego urządzenia. Wali się na oślep, krzywo, z plamami itp., a potem patrzy co wyszło i dorabia ideologię. Taki holgowy turpizm. Bez skrępowania. Pozostawiam bez komentarza. Do Holgi jednak wrócę, oj wrócę — wkrótce — w następnym odcinku.
__
* Wprowadzenie (pomysł na nie, i sporą jego część) zawdzięczam Maciejowi Kaliszanowi. Dzięki.