poniedziałek, 13 lutego 2012

Per aspera ad ACTA. Requiem

Jakoś tak, albo z powodu wrodzonego lenistwa, a bardziej może z powodu niechęci do uczestnictwa w tzw. owczym pędzie (nawet pomimo niezaprzeczalnej jego słuszności) ominął mnie ten cały zamęt z ACTA. Obserwując rzecz z perspektywy internetu, ze szczególnym uwzględnieniem jednego z portali społecznościowych, doszedłem jednak do własnych wniosków. Pierwszy z tych wniosków — może mniej bolesny dla mnie, jako że przywykałem doń już od czasów towarzysza Wiesława — że władza ma swoje racje, i jej (władzy) arogancja jest niezależnie od tego, skąd pochodzi i kto ją wybrał. Drugi — bardziej mi bliski — że piractwo internetowe to straszna zbrodnia. Za przykład niech posłuży niejaki Zbigniew H., który — gdyby nie piraci — „byłby jak Eric Clapton”. Nie ustaliłem jeszcze jak do tego doszło, że jest poszkodowany, czy internauci „ściągnęli” mu struny, czy też może ukradli dobre dźwięki, zostawiwszy same złe, a te dobre wykorzystują w swoich niecnych zamiarach? Tak czy owak — jestem za. No i trzeci wniosek: piractwo trzeba ukrócić. Niech każdy, kto bez odpowiedniej autoryzacji (czytaj: opłaty) ogląda moje zdjęcia, ma się na baczności. Niech strzeże się ten, kto dajmy na to, ściągnął moje zdjęcie na dysk, albo bodaj znalazło się tylko na moment w cache'u jego przeglądarki. Efbiaj na spółkę z cebeeś zapuka do jego drzwi (zapuka, hehe, wyważy), rzuci na glebę i wywiezie do Guantanamo, a tam już mu zrobią (cytując klasyka) „z dupy jesień średniowiecza”. Żarty się skończyły! Że co? Że artysta ze mnie żaden? No nie wiem, tu mnie drukują, tam o mnie piszą, a zresztą kradzież jest kradzieżą, prawo ma być równe dla wszystkich. Też chcę być, jak Zbigniew H., „biednym” milionerem.
* * *
Zostawiwszy w spokoju emocje, należałoby się zastanowić, czemu (albo komu) to wszystko ma służyć. Skoro siódme przykazanie nadal jest aktualne, skąd te nagłe obostrzenia? Rzecz w tym, o czym większość dobrze wie, że np. podniesienie akcyzy na paliwo niekoniecznie skutkuje wzrostem wpływów do budżetu. Tak samo jest z tymi ściąganymi z sieci grami, empetrójkami czy filmami. Odcięci od możliwości darmowego posłuchania czy obejrzenia tychże internauci nie rzucą się masowo do sklepów, aby kupić płyty, co to to nie. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wyobraża sobie, że młodzi, zarabiający 1500–2000 zł (to nie żart, wystarczy popytać świeżo upieczonych absolwentów, szybko sprowadzą na ziemię mity o średniej krajowej) będą raz na tydzień kupować płytę, w następnym chodzić do kina, kolejno potem do teatru (ile kosztują bilety do teatru i jaka jest ich dostępność łatwo sobie sprawdzić), a na koniec miesiąca kupią sobie książkę. Raczej nauczą się żyć bez tych dóbr kultury. Szkopuł w tym, że chyba właśnie o to chodzi. Sprowadzone do codziennej egzystencji młode pokolenie szybko zostanie odmóżdżone. Nakarmione darmową hollywoodzką papką trzeciej kategorii w publicznej TV oraz odgrzewanymi kotletami muzycznymi w publicznym radio, szybko zapomną o kulturze, zajmą się zakupami w jakiejś bierdonce, a aspiracje wyższego rzędu zaspokoją wizytą w tzw. galerii handlowej, z bigmakiem w ręku podziwiając witrynę sklepu jubilerskiego. A potem to już będzie z górki: fabryka-jeść-spać-dzieci-wywiadówka-jeść-zakupy-spać... Stadem owieczek łatwo się rządzi, prawda stara jak świat. Co mnie w tym wszystkim zastanawia, to szybkość z jaką ten nasz Kaszub z dziada pradziada, zwąchał się z cyklistami. Bo zysku na razie żadnego nie widzę, wizy jak były tak są, a straty (w sondażach) ma coraz większe... Na razie niewesoło jednak to wszystko rokuje, pozostało mi więc przytoczyć — jakże prorocze — słowa Jerzego Urbana, „rząd się sam wyżywi”.
* * *
Odpowiadając na niezadane pytanie: Tak, jestem zwolennikiem przestrzegania prawa, aczkolwiek nie do końca akceptuję maksymę dura lex sed lex, prawo ma być dla ludzi, nie ludzie dla prawa. Gdzieś przecież musi być jakiś złoty środek, jakieś światełko w tunelu, nieprawdaż?