poniedziałek, 15 marca 2010

Kobiety są...

Nie oglądam specjalnie telewizji, szczególnie tej tzw. publicznej, ale ostatnio, przy okazji nasiadówy rodzinnej (oderwany od internetu), postanowiłem zrozumieć na czym polega jej (telewizji) „misja”. No i nie zawiodłem się. Obejrzawszy blisko dwugodzinny program uświadamiający, z rzadka tylko przerywany wiadomościami, jestem bliski zrozumienia. Gdyby nie to, że to źródło wiedzy zostało przerwane brutalnie przez amerykański film dla inteligentnych inaczej, przegryzłbym się przez temat dogłębnie. Bo jak się okazało, szczególnie na temat tajemniczego świata kobiet, od mediów publicznych można się wiele nauczyć, np. że...

Kobiety są gorące, bo...
• przeziębione i wiecznie zakatarzone, ale też
• mają napięcie przedmiesiączkowe, lub
• dokuczają im bóle menstruacyjne, albo
• wzdęcia, i
• zatwardzenie oraz równocześnie (dziwna sprawa, nieprawdaż?)
• biegunkę, a także
• żylaki na przemian z hemoroidami, bo
• są tak puszyste jak „smak natury” więc muszą się odchudzać, kiedy to
• robią dwudaniowy obiad dla czteroosobowej rodziny — z jednego opakowania barszczu i małego słoiczka gotowej papki, a potem kiedy już
• sprzątają brudną do granic niemożliwości kuchnię — tak brudną, że chyba nikt inny poza nimi nie byłby jej w stanie do tego stanu doprowadzić;
• tańczą podczas odkurzania, a kiedy już posprzątają, to wtedy
• opowiadają bajki o wezyrze, który w cudowny sposób doprowadzi usmarowane olejem i diabli wiedzą czym jeszcze białe koszulki ich mężczyzn (męża i syna) do stanu niebiańskiej czystości; koszulki usmarowane w czasie, kiedy one, wraz z córką,
• puszczają wucekaczki w brudnej muszli sedesowej (właściwie powinienem ominąć ten fragment, bo mi się niedobrze robi na widok tak zapuszczonej łazienki), a następnie
• pieką ciasto owocowe dla całej rodziny, z jednej małej paczki proszku, ciasto które wespół z córeczką
• zanoszą swoim mężczyznom spędzającym czas przed komputerem, bawiącym się kolejką elektryczną, albo bodaj oglądającym program edukacyjny w TV, program, którego one nie muszą oglądać, bo
• mają tak bogate życie wewnętrzne, że wystarcza im rozmowa sama z sobą, np.: „już w porządku mój żołądku”, a potem z fantazją graniczącą z bezdenną głupotą
• ubierają się w dwa różne buty, w których
• patrzą jak w obraz w faceta, który przedstawia im, ich nową — na wieki — przyjaciółkę, dosię, a i tak
• ich przyjacielem zostaje ludwik; któremu
• kupują środki na poprawę męskości, a sobie przy okazji
• ordynują sobie środki na porost włosów; to i potem nie dziw, że
• depilują się tu i ówdzie, a
• brunetki farbują się na blond, żeby podnieść swoją atrakcyjność, na odmianę zaś
• blondynki farbują się na brunetki — bo te są ponoć inteligentniejsze, a rude
• rude... są po prostu wredne, bo nie chcą się z nikim podzielić rozkoszą jaką daje im gorący kubek, i
• idą spać z jakimś geriawitem (dziwne imię nieco, ale wdowy muszą sobie jakoś radzić, bo kobiety w Polsce żyją dłużej od mężczyzn), a rano
• nie robią makijażu, bo
• pędzą na Manifę, żądając równouprawnienia.

Uff, kiedy już dotarły do mnie te oczywiste i najprawdziwsze z prawdziwych, bo podane przez wiarygodny organ — telewizję publiczną — prawdy, zrozumiałem jak mało wiem o życiu. Postanowiłem więc, na wszelki wypadek, za pomocą innego medium zweryfikować tę wiedzę i — za pomocą powszechnie dostępnego narzędzia jakim jest wyszukiwarka internetowa — ustalić, czy wszystko to, czego się dowiedziałem jest prawdą (żeby nie było, że bezmyślnie powtarzam dowcip o tym, jak to kobiety chodzą na obcasach, malują się i perfumują).
* * *
No i ustaliłem. Znakomita część tych prawd o kobietach pochodzi wprost od nich samych. Ustalenie tego nie było trudne. Duże koncerny, jak również korporacje reklamowe — pierwsze odpowiedzialne za zamówienie, a drugie za realizację materiałów dostarczających „prawdę o kobietach” — realizują politykę zatrudnienia zgodnie z (niezrozumiałym może dla mnie) parytetem. W myśl tego parytetu, na kierowniczych stanowiskach tychże firm zatrudniane są kobiety. Wystarczy parę minut, aby ustalić, kto jest (personalnie) odpowiedzialny za obraz kobiety śpiewającej do miotły, albo przeglądającej się w muszli (bynajmniej nie ślimaka). I nie są to tym razem „parszywi męscy szowiniści”, do których i ja nieśmiało się zaliczam. Nie, tym razem winne są... cyklistki? Chyba, bo żadnemu normalnemu facetowi takie coś nie przyszłoby do głowy.

Tym razem pozostawię rzecz bez komentarza...

Post scriptum
Kiedy szkicowałem powyższy tekst, życie — z właściwym sobie, szyderczym chichotem — pisało swój. Efektem tego chichotu było kolejne, „genialne” w swej wymowie hasło reklamowe: „Piersi moich pracownic sam kontroluję”. Jakby to powiedzieć, cel może był i szczytny, ale wyszło jak wyszło. Może dlatego, że autorką hasła też jest kobieta? Chapeau bas...

wtorek, 9 marca 2010

Emeryci na wakacjach

Nie zajmuję się polityką, wolę posłuchać muzyki albo/i/lub pooglądać zdjęcia czy też je porobić. To o wiele milsze zajęcie, aczkolwiek jakby nieco mniej dochodowe. No ale, przynajmniej sumienie mam czyste, a myśli spokojne...
Niestety, któregoś dnia, w trakcie plamkowania zdjęć (co jest zajęciem może mechanicznym, ale też i wyjątkowo uspokajającym — powiedziałbym nawet, że to swoiste ćwiczenie jogi dla fotografa) przed ich pokazaniem (zdjęć, nie plamek) w internecie, dopadły mnie pogróżki eksmisji do Tunezji. Jakiś głos — i nie był to głos wewnętrzny — mówił: Plaże Egiptu, Tunezji są dzisiaj zaludnione przez Niemców, Francuzów, Anglików, po części też Rosjan i Czechów. Polaków tam niezbyt wielu. W 2020 roku muszą być tam miliony Polaków!
Myśli, leniwie błądzące gdzieś wokół negatywów, wywoływaczy itp., nagle zaczęły gonitwę, a serce leniwie tłoczące krew do tętnic przyspieszyło, jakbym nagle stanął na starcie maratonu. No, bo jakby nie patrzeć, do Tunezji daleka droga, przez lądy niebezpieczne i morze niekoniecznie spokojne...
Kiedy jednak już wydzielanie adrenaliny się ustabilizowało, oddech i tętno wróciły do normy, a do głosu doszedł rozum, zacząłem się zastanawiać — dlaczego?! Dlaczego mam być zesłany do Tunezji? No fakt, zdjęcia jakie robię każdy widzi; niektórym to nawet solą w oku mogą być, ale żeby zaraz do Tunezji? Chociaż i tak dobrze, że nie na Madagaskar, no alem Kaszub jednak, więc widocznie wystąpiły jakieś okoliczności łagodzące...
Żarty żartami, ale biorąc pod uwagę, że moje składki zdrowotne idą nie wiadomo gdzie, a sprzęt medyczny dla szpitali kupuje Jerzy Owsiak z jego „Orkiestrą”, dziury w drogach — zamiast być naprawiane z podatku drogowego — będą sprzedawane (to nie żart) jako atrakcja, abonament na telewizję publiczną służy nadawaniu zmasowanego ataku reklam, których twórcy chyba cierpią na coś gorszego niż „li tylko” nieuleczalną głupotę — to los emerytów relegowanych do Tunezji nie jawi się w różowych kolorach. Tym bardziej, że ostatnimi dniami ZUS ogłasza wszem i wobec — żeby nie powiedzieć, że „jojczy” — że za parę lat zabraknie pieniędzy na emerytury. Pomijam już, że nie po to wybieraliśmy rząd i prezydenta, żeby nam teraz stękali. Niech myślą skąd te pieniądze wytrzasnąć — może na początek wystarczy ograniczyć wydatki na milionowe premie w ZUSie, bo na razie to odnoszę wrażenie — trawestując nieco złotą myśl Ferdka Kiepskiego, że „rządzić to każden by chciał, tylko robić nie ma komu”. No, bo niby jak ci emeryci mają się znaleźć w Tunezji, i za co? Na piechotę? No chyba, że spłyną na tamtejsze plaże „luźnym dorszem” (vide zdjęcie), na koniec świata, który, jak to wynika z kalendarza Majów, ponoć ma nastąpić w 2012 r.? Swoją drogą, nie mogę wyjść z podziwu, jakimż to mądrym narodem byli ci Majowie. Ponad dwa tysiące lat temu potrafili przewidzieć, że Polska zostanie organizatorem mistrzostw Europy w piłce nożnej. Bo to będzie koniec świata (zob. Będzie Euro 2012) i wtedy chyba faktycznie wszędzie będzie lepiej. Może niekoniecznie w Tunezji, bo tam już będzie tłok na plaży (teraz domyśliłem się o co chodzi — toż wiadomo, bociany do Egiptu, a kaczki do Tunezji). Może jednak nie? Może będzie lepiej?

* * *

Miałem napisać coś optymistycznego, np. że „jutro będzie lepiej” albo „ranek jest mądrzejszy od wieczora”, ale nic z tego. Nie napiszę, bo jak sięgam pamięcią wstecz, a potem — dla odmiany — próbuję dojrzeć tę naszą „świetlaną przyszłość”, to moja wyobraźnia zdecydowanie odmawia współpracy. I tyle marudzenia...